Pamiętam, jak podczas rozmowy z bliską mi osobą, która także prowadzi blog, usłyszałam, że dla niej tamto miejsce jest czymś w rodzaju notatnika.
W piątek wieczorem założyłam Makrofotografkę - po to, by ocalić od zapomnienia swoje fotki i mieć do nich łatwy dostęp, nie zamykając ich jedynie w prywatnej galerii.
O aparacie cyfrowym marzyłam długo. Dostałam go od jeszcze nie Męża, na kilka tygodni przed naszym ślubem cywilnym. Srebrny Canon SX100 IS, dokładnie taki, jak TU.
To nim robię wszystkie publikowane na blogu zdjęcia. Bardziej sercem i emocjami, niż fachową wiedzą i umiejętnościami, bo jestem kompletną amatorką w tym zakresie. Uczę się na własnych błędach. Techniki nie posiadam żadnej, ale wolę w każde ujęcie włożyć duszę, niż parametry ustawień.
Jeśli oglądający poczuje zapach, doświadczy ciszy, upału, czy mroźnego powietrza, wtedy wiem, że chwila zatrzymana w kadrze była warta jej uchwycenia. Chociaż jestem fanką makrofotografii i to na niej się staram koncentrować, będą tam także inne zdjęcia. Nie chcę się bowiem w żaden sposób ograniczać.
Ćwiczę swoje oko i rękę. Na przyszłość. Być może za kilkanaście miesięcy będą mogła robić lepsze fotki, za sprawą czegoś nowego - niestety dostępnego jedynie w czarnym kolorze - KLIK, ale za to z jakimi możliwościami.
Znając siebie, sentyment do obecnego aparatu pozostanie mi na zawsze - podobnie jak to było z dziadkiem i nowym laptopem. Korzystam z tego ostatniego, choć moje serce wciąż bije dla jego poprzednika. Jestem wierna, czasem nawet za bardzo. W kwestii techniki ta cecha bywa przeszkodą.