Powietrze po deszczu jest takie rześkie, chłodne i czyste... Wiedziałam, że jak umyję okno, za kilka godzin zacznie padać. Bingo! Pioruny waliły, w niebie bułki wieźli, a woda lała się strumieniami. Lubię to!
Matka rozwaliła mnie dziś jednym tekstem - tym samym, powtórzonym zresztą po raz kolejny. Rano spytała czy nasza waga jeszcze działa. Stanęła na niej, a strzałka jak nic pokazuje 70 kg. Kazała stanąć Mężowi. Norma, czyli 82,5 kg. Potem i ja musiałam się zważyć. Tradycyjnie - 69 kg. Wyszła oburzona z pokoju, bo na swojej wadze ważyła ponoć 68 kg.
Za jakiś czas rozlega się pukanie do drzwi. Rodzicielka stoi z kilogramowym odważnikiem w dłoni. Każe mi go zważyć. Tłumaczę jej, że nasza waga nie odnotuje tego "ciężaru". Na to matka triumfalnie mówi: "a widzisz, a moja pokazuje ten jeden kilogram, więc wasza waga źle działa, a ja ważę mniej od ciebie, więc jestem chudsza niż ty". Chciałabyś, pomyślałam.
Jeśli ona o wzroście 160 cm waży 68 kg (niech jej będzie dla świętego spokoju), a ja przy swoich 182 cm ważę 69 kg (na jej wadze powinnam zatem mieć 67), to faktycznie jestem grubsza od niej. Tylko czemu BMI pokazuje co innego, o zewnętrznym wyglądzie nas obu nie wspominając?
Dość pokrętna i osobliwa logika mojej matki wcale mnie nie dziwi. W końcu znam ją od ponad czterdziestu lat i ciężko jest jej mnie jeszcze czymś zaskoczyć. Jej zachowania są wielce przewidywalne. Jak choćby to świeżutkie, sprzed kilkunastu minut. Zaczyna kropić. Matka wchodzi do pokoju i mówi: "deszcz pada, widzisz?" Oznacza to w praktyce komunikat: "zamknij okno, bo mieszkanie zaleje".
W ubiegłym tygodniu uczyła mnie jak się spuszcza wodę w toalecie. Autentycznie stała nade mną i kazała naciskać spłuczkę. Ilekroć ja lub Mąż wejdziemy do łazienki lub kuchni, sprawdza po nas czy dokręciliśmy krany oraz czy zamknęliśmy drzwi wejściowe na wszystkie trzy zamki - jeśli któreś z nas (lub oboje) wrócimy do domu. Po niej dokładnie taki sam obchód robi ojciec. Podwójna kontrola musi być.
Brak mówienia wprost. Brak najnormalniejszego w świecie wyrażania potrzeb i oczekiwań skutkuje dziwnymi konstrukcjami zdaniowymi. Najlepsze jest to, że ja zawsze wiem o co jej chodzi, ale czasem udaję blondynkę, czekając spokojnie aż matka dookoła Wojtek dojdzie do sedna sprawy. Niejednokrotnie zamiast czekania uskuteczniam taktykę bezpośrednią, czyli zaskakuję rodzicielkę konkretnym i precyzyjnym pytaniem dotyczącym owego sedna, co nieodmiennie wprawia ją w zdumienie. Jasnowidz, czy co?