Urodziłam się i wychowałam w mieście - w przeciwieństwie do Męża, który pochodzi ze wsi - takiej prawdziwej, gdzie bez samochodu ani rusz, bo żaden transport publiczny tam nie dojeżdża.
Będąc DDA wiem jak wygląda problem alkoholizmu w mieście. Od Głosu Rozsądku dowiedziałam się jak się pije na wsi, choć może precyzyjniej byłoby napisać "jak się piło", bo od kilku ładnych lat Dyrektor Wykonawczy nie ma rozeznania w temacie, a zmiany zachodzą wszędzie.
"Na 100 % mogę stwierdzić, że jestem najmniej pijącą osobą w mojej rodzinie" - usłyszałam dzisiaj od Męża. Doszły do tego opowieści o hucznie wyprawianych imieninach, na które zapraszało się całą rodzinę i sąsiadów, a tam na stole obowiązkowo alkohol - w ilościach hurtowych.
Dlaczego akurat teraz wypłynął w naszej małżeńskiej rozmowie ten temat? Ano dlatego, że przeczytałam pewien tekst, który wstrząsnął mną na tyle, że potrzebowałam go przedyskutować z Drugą Połówką.
Zabrali ze sobą tylko strach - polecam, choć znowu nie będzie to lektura ani lekka, ani łatwa, ani przyjemna.