Uchylę rąbka tajemnicy naszych małżeńskich rytuałów. Pierwsze, co od razu i natychmiastowo przychodzi mi na myśl, to przytulanie - zarówno tuż przed zaśnięciem, jak i zaraz po obudzeniu - czasem na tak zwanego śpiocha, bo zdarza się, że jeszcze sobie drzemię i nie bardzo pamiętam ten moment.
Bywały sytuacje, kiedy kładliśmy się spać pokłóceni, w ogromnej złości, gniewie i pretensjach. Często kłóciliśmy się nawet w łóżku. Prowodyrem byłam oczywiście ja. Wtedy każde odwracało się plecami do drugiego, nie mogąc usnąć, przewracając się z boku na bok, a jeśli już udawało mi się trochę przespać, miewałam koszmary. A rano ciąg dalszy focha, obrażania się i złoszczenia.
Od czasu kiedy zobaczyłam swój problem z całkowicie nieadekwatnym wyrażaniem gniewu i poszłam na terapię, weszłam na ścieżkę panowania nad swoim największym wrogiem i teraz rzadko się tak konkretnie wkurzam, starając się nie ranić Męża na oślep, byle tylko ulżyć sobie. Złość kontrolowana - oto co praktykuję.
Bez przytulania na "dzień dobry" i na "dobranoc" nie wyobrażam sobie ani początku, ani końca dnia. Te nieliczne noce, które zdarzyło się nam spędzić oddzielnie z powodu wyjazdu mojego, czy Dyrektora Wykonawczego albo pobytu w szpitalu, były pełne tęsknoty za dotykiem i poczuciem fizycznego ciepła kochanego i kochającego człowieka.
Nawet jak musimy rano wstać bardzo wcześnie, zawsze mamy nastawiony budzik na pięć dodatkowych (i dla nas rytualnie obowiązkowych) minut przytulania. One sprawiają, że chce się podnieść z ciepłego łóżka, nawet jeśli oczy same się zamykają, a ciało wciąż tkwi w półśnie.
Siedziałam dzisiaj na ławce na skwerku pełnym zieleni i przeglądałam nowy numer "Charakterów". Tym razem aż się uśmiechnęłam jak zobaczyłam temat przewodni - "poskromienie złości". Wessał mnie najpierw Wstępniak, a potem dwa teksty - Złość się i... słuchaj oraz Łatwopalni.
Z pewną mądrością życiową, z doświadczeniem, z dystansem, ale też i refleksją na tym jaka byłam i do czego potrafiłam doprowadzić niekontrolowanymi wybuchami, czytałam tamte słowa, ciesząc się, że zrobiłam spory krok do przodu.
Potem, stojąc w dość długiej kolejce do kasy w supermarkecie, obserwowałam zachowania niektórych zniecierpliwionych klientów, demonstracyjnie zwracających uwagę swoim poirytowaniem związanym z faktem wydłużonego oczekiwania, które mnie zupełnie nie przeszkadzało. Przecież to tylko kwestia czasu, zaledwie kilka minut, nie koniec świata.
Może warto wreszcie trochę zwolnić? W końcu mądrzejsi od nas dawno już na to wpadli.