Mądrzy i dojrzali rodzice kochają dziecko bezwarunkowo - wystarczy, że ono jest. Ci neurotyczni stawiają warunki. Ideałem byłoby trafić na tych pierwszych, ale życie to loteria i musimy zdać się na to, co dla nas przygotowało.
"Nie sprawiaj kłopotu", "bądź cicho", "jak będziesz taka nikt cię nie zechce", "same problemy z tobą", "musisz być zawsze najlepsza" - takie przekazy z ust matki i ojca zakorzeniają się głęboko. I chociaż ich nie widać, wydają owoce w dorosłym życiu.
Można wyglądać perfekcyjnie w każdym calu. Można robić oszałamiającą karierę. Można mieć ogromne powodzenie u mężczyzn. Można popadać w uzależnienia. Sposobów na ucieczkę od siebie jest wiele. Ucieczkę od swojej prawdziwej twarzy. Ucieczkę od własnych uczuć. Ucieczkę od swojego wewnętrznego dziecka.
Takich niedokochanych w dzieciństwie dorosłych jest pełno. Takich, którzy wciąż coś komuś udowadniają. Na pewno to jestem ja, na pewno to jest mój Mąż, na pewno to jest on i ona. Może to jesteś ty?
Nie da się dojść do dorosłości bez pobycia dzieckiem. Ono uczy się przez naśladownictwo. Od podstaw. Obserwuje, dotyka, wącha, smakuje, cieszy się i płacze, smuci i złości. Bez masek. Bez ograniczeń. Szczerze, naturalnie. Kiedy tylko ma ochotę i potrzebę. Nie ogląda się na innych, dba o siebie.
Wszystko da się wyrównać. Zawsze można powrócić do tego odnalezionego dziecka. Dotrzeć do niego. Wsłuchać się w nie. Porozmawiać z nim. Przytulić. Zaopiekować się nim. Dokochać. W samotności, nie osamotnieniu.
Inspiracją do tego postu jest oczywiście ta książka. Enigmatyczność całej notki jest zamierzona, bo nie chcę zdradzać treści lektury.