Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

czwartek, 6 czerwca 2013

1.168. Lęk przed lękiem

Jeśli ktoś z Was czytał (lub oglądał) "Zaklinacza koni" zapewne pamięta scenę, w której przerażony, zalękniony i wystraszony Pielgrzym, zamiast jak zawsze wierzgać, uciekać, szarpać się i kopać, wreszcie daje się sprowadzić do parteru. Takie zachowanie kosztowało konia wiele wysiłku, wymagało bowiem całkowitego zaufania i oddania się w czyjeś ręce. Kiedy jego opór został złamany, mógł zacząć współpracować, czyniąc niesamowite postępy, aż w końcu wrócił do siebie sprzed wypadku. Bardzo symboliczny obraz.

Mam wrażenie, że w kontekście ludzi dzieje się dokładnie tak samo. Dość bacznie sobie ich obserwuję (oczywiście mam na myśli tych, których znam bliżej, a nie obcych na ulicy - szczególnie własnego ojca) i coraz bardziej jestem przekonana, że sporo z nich zachowuje się identycznie jak Pielgrzym. Wybuchają, złoszczą się, wkurzają, reagują agresywnie, plują jadem na prawo i lewo. Cała ich energia skoncentrowana jest na próbach kamuflażu ukrytych problemów, do których boją się przyznać i których nie chcą zobaczyć.

Nieopanowane emocje sprawiają, że kiedy przelewa im się przysłowiowa "czara goryczy" reagują odruchowo - właśnie złością, nie mając często świadomości tego, co się z nimi wtedy dzieje. Świadomość boli. Pokazanie prawdziwej twarzy także. Ci, którzy nie lubią siebie, a niekiedy nawet i nienawidzą, nie chcą się o tym dowiedzieć i za wszelką cenę starają się to ukryć - na różne możliwe sposoby, bo tak naprawdę człowiek jak chce od siebie uciec, zawsze znajdzie drogę.

Produkują więc całą masę zachowań obronnych, pokazują siebie nieprawdziwych - tych, jacy są na zewnątrz, a nie w środku. Bojąc się uczuć wobec siebie samych wolą zająć się tym, co widać niż tym, co czują, bo uciec jest łatwiej niż stawić czoła temu, czego zobaczyć się nie chce. Zatrzymują ból, lęk i gniew w sobie, pozornie na dystans, nie poddają się tym uczuciom, bagatelizują je i dlatego nie są w stanie zrobić miejsca na nic nowego i dobrego.

To jest swojego rodzaju coś na kształt lęku przed lękiem. Wystarczy zacząć bać się świadomie, bo lęk jest czymś jak najbardziej naturalnym. Jeśli go uszanujesz, wtedy masz szansę sobie z nim poradzić, bo staniesz z nim twarzą w twarz. Kiedy przed nim uciekasz, poza marnowaniem ogromnych pokładów energii, która idzie na działanie wbrew sobie to, co cię goni, rośnie i staje się coraz większe. Warto się odważyć. Zatrzymać. Spojrzeć lękowi w oczy i powiedzieć: "chodź tu".




Lęk potrzebuje, a nawet często domaga się uspokojenia, wytłumaczenia, oswojenia, rozbrojenia. Dorosły człowiek jest na tyle mądry, że w każdym momencie swojego życia może stać się sobą, stanąć w prawdzie, by ponownie przeżyć dawne uczucia i włączyć je do swojej wewnętrznej postawy, bo życie w strachu, który zaszczepili nam rodzice do niczego dobrego nas nie doprowadzi. Dobrze jest nie bać się pozwolić sobie nawet na chwilową bezradność i pozwolić dojść do głosu tamtym emocjom z dzieciństwa.

Przyznanie się do bezsilności rozpoczyna zmianę, ale trzeba tego chcieć. Niektórzy jej nie chcą, bo wolą żyć w uzależnieniu od cierpienia, bojąc się jak to by było, gdyby już nie cierpieli. Dlatego łatwiej jest im siedzieć w tych swoich dołkach i narzekać, niż spróbować z nich wyjść - o własnych siłach lub z pomocą rodziny, znajomych, przyjaciół, czy terapeutów. Zawsze bowiem można zweryfikować zasady i normy, które zostały nam wpojone w dzieciństwie.

Przyznanie się do problemu, nazwanie go, zaprzestanie ucieczki przed nim jest ogromnym krokiem naprzód. Przejście przez te wszystkie trudne uczucia, których się boimy (lęk, ból, złość, smutek) daje nam gwarancję na ulgę, zrzucenie ciężaru, radość oraz wolność. Jeśli pozwolisz sobie na ból on się pojawi, pobędzie trochę, poboli i odejdzie. A im bardziej boli, tym lepiej, bo to znaczy, że mamy do czynienia z prawem rozwoju. Wewnętrzne dziecko (nasze prawdziwe ja), zepchnięte do lochu, ma wtedy właśnie szansę wyjść na światło dzienne.




Żaden rozwój nie będzie możliwy bez kryzysu, a zgoda na niego jest niezwykle ważna. W takich momentach całkiem normalne jest, że się lękamy, gdyż taka sytuacja związana jest ze stratą czegoś, co wydawało się nam pewne, trwałe i dane raz na zawsze, no a tego nowego jeszcze nie mamy i nie znamy. "A to jest jak linienie u węża: zrzuca się starą skórę i czeka, aż odrośnie nowa. Jest to czas szczególnej wrażliwości, w którym trzeba się bardzo sobą opiekować".




Inspiracją do tej notki jest oczywiście wciąż ta sama książka. Z niej pochodzą przytoczone cytaty. A że piszę także o tym, co znam z autopsji i czego sama doświadczyłam, chyba nawet nie muszę już dodawać.