Świeże truskawki, karton kefiru, kilka łyżeczek cukru i blender, który wczoraj zdał swój pierwszy kuchenny egzamin - oto cały przepis. Zrobiliśmy wspólnie z Mężem nasz pierwszy koktajl. O tym, że wyszedł przepyszny nawet nie napiszę, bo to oczywista oczywistość.
Czerwone pomidory, duże, pachnące, soczyste, z miękką skórką. Przyniosłam je dzisiaj z targu. Mam fioła na ich punkcie. Mogę zjeść każdą ilość, najlepiej z drobno pokrojoną cebulką albo zielonym szczypiorkiem, czy z bazylią albo same. Nie używam soli.
Różowe kamienne goździki podarowane mi z zaskoczenia (i bez okazji) przez Męża stoją na stoliku i pachną obłędnie. Mają takie śmiesznie długie, jasne języczki (chyba pręciki?) - zupełnie jak kwitnące kasztanowce.
Trzy małe czarne. Staram się mniej słodzić. Ciśnienie wciąż spada - w przeciwieństwie do deszczu, którego ani jedna kropla się jeszcze nie pojawiła. Kalosze musiały więc zostać w szafie.
W głowie mam kilka pomysłów na nowe posty zainspirowane tą samą lekturą. Chwilowy brak Internetu natchnął mnie do sięgnięcia po "Nieznośną lekkość bytu". Znowu wsiąkłam w historię Teresy i Tomasza. Koincydencja - takie jest moje obecne skojarzenie z powieścią Kundery.
Za oknem pięknie śpiewa jakiś ptak - może nawet ten sam każdego dnia. Budzi mnie rano i uspokaja wieczorem.
W oddali widać zachodzące słońce na ciepłym niebie. Chwile. Zwykłe chwile przepełnione radością.