Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

poniedziałek, 10 czerwca 2013

1.175. Dżinsy

Jakiś czas temu pisałam o lumpeksowych poszukiwaniach kurtek przeciwdeszczowych - dla mnie i dla Męża. Najpierw zakupiliśmy jedną, a kilka tygodni później drugą. Żeby było śmieszniej, obie są pomarańczowe, tyle że z innymi dodatkami. Jako że możemy się wymieniać garderobą "górną", bo pasuje na nas oboje, w końcu zdecydowaliśmy się na podział która kurtka jest czyja, co nie wyklucza, że nie możemy ich nosić na zmianę. Ale prawo własności każde z nas posiada.

Kurtka jak kurtka - takie coś fajnie się mierzy. Gorzej ze spodniami. Tu muszę nadmienić, że nie znoszę przymierzać ciuchów wymagających rozebrania się i zdjęcia czegoś, żeby coś innego założyć. Wyjątek stanowią buty, ale tych ani nie potrzebuję, ani w lumpeksach nigdy nie kupuję.

Od tygodnia robiliśmy z Mężem podchody do dżinsów dla mnie, bo stare niekoniecznie się będą jeszcze nadawać. Obie pary (każda za złotówkę) stanowią pozostałość z czasów zlikwidowanego ciucholandu, w którym pracowała pani Grażynka.

Mamy taki jeden szmateks czynny nawet w niedzielę, bo bardzo jest nam na rękę, bo dość daleko i możemy tam pójść razem, bez pośpiechu i ograniczeń czasowych. Niestety, jedynym minusem tamtego miejsca jest brak przymierzalni. Masowe kradzieże spowodowały, że obecnie jej nie ma i nie będzie.

W praktyce wygląda to tak, że panie (w większości to one są klientkami) rozbierają się do majtek, żeby przymierzyć spodnie, spódnice, czy sukienki. Ja jakoś jeszcze nie bardzo mam ochotę na publiczne obnażanie się przy obcych ludziach, więc wybieram opcję szerokiej spódnicy, która służy za parawan, kiedy próbuję wcisnąć się w jakieś dżinsy.

Tydzień temu nawet nie miałam co mierzyć. Po przejrzeniu kilku rzędów spodni nic się nie nadawało - głównie nogawki były za krótkie albo na kieszeniach znajdowało się pełno błyskotek, czy haftów, za które dziękuję, ale nie skorzystam.

Szukałam najzwyklejszych prostych dżinsów - nie za jasnych i nie szarych, ani czarnych. Klasyka - niebieskie lub granatowe, bez ozdóbek. Wczoraj udało mi się wybrać kilka par, które po kolei mierzyłam. Trafiłam na dwie genialne i idealne na długość. Co prawda męskie, ale to akurat ich atut, bo były gładkie i dokładnie takie, jakich potrzebowałam.

Teraz czeka mnie tylko wyprawa do punktu krawieckiego, żeby jedną parę trochę zwęzić w pasie. Mam takie swoje miejsce, gdzie miła pani od lat robi mi różne przeróbki, więc problemu nie ma. Uff. Jaka ulga - mam to, co chciałam i mogę odpuścić już ubraniowe zakupy.