Po tym jak razem z Mężem podjęliśmy decyzję odnośnie wyjazdu do Sobieszewa we wrześniu, dowiedziałam się, że Most Sobieszewski będzie wtedy w remoncie. Jak ktoś zainteresowany - KLIK.
Pierwsza myśl - nie jedziemy, bo przecież mogą być problemy. Reakcja odruchowa. To, co doskonale znam. Jest problem, trzeba uciekać.
Schemat. Scenariusz. Skrypt. Jak zwał, tak zwał. Wyuczone w dzieciństwie. Nowe, nieznane równa się kłopoty, których trzeba unikać. Tak byłam nauczona. To powielałam i czasem (jak choćby we wspomnianym przypadku) wciąż łapię się na tym, że mogłabym się znowu w to wkręcić.
Druga myśl - będziemy mieć przygody, będzie fajnie - przeprawa promowa - tego jeszcze nie przerabialiśmy. Przed nami nasz kolejny wspólny pierwszy raz.
Tak samo było, kiedy okazało się, że bezpośredni pociąg nad morze został zlikwidowany i pozostaje przesiadka w stolicy. I znowu magiczne - nie jedziemy, bo jest problem i co będzie jak się jeden skład spóźni i nie zdążymy na drugi?
A potem - ale fajnie, odpoczniemy sobie na dworcu, bo nie będziemy musieli siedzieć dziesięć godzin w jednym pociągu.
Szukam pozytywów nawet tam, gdzie ich na pierwszy rzut oka brakuje albo nie widać, albo tak próbuję je zakamuflować, żeby ich nie zobaczyć. Jak się chce, można oszukać siebie. Tylko na jak długo, po co i czemu to ma służyć?
Rok temu byliśmy z Mężem (po raz pierwszy razem) na spływie kajakowym. Za kilka tygodni organizowany jest kolejny. Dyrektor Wykonawczy się napalił, a ja zaczęłam studzić jego emocje, a w końcu namawiać go, żeby jechał beze mnie. A po chwili namysłu pojawiło się w głowie pytanie skierowane do samej siebie - przez własny strach przed wodą chcesz rezygnować z fajnej eskapady?
Popłyniemy razem, a ja zamiast się bać, chcę zacząć współpracować i ułatwiać (a nie utrudniać, co miało miejsce podczas tamtego spływu) Dyrektorowi Wykonawczemu wiosłowanie.
Problemy, choć i to za duże słowo, bo znacznie lepsze byłoby "niedogodności" albo "utrudnienia" są po to, by je rozwiązywać (lub przynajmniej próbować), a nie uciekać, unikać, chować się. Mama Karioka dość szybko poradziła sobie z opanowaniem spanikowanej małej Karioczki. Pierwsza rządzi, a druga słucha.
To zaledwie trzy przykłady. Zapamiętałam je, bo są najświeższe i najnowsze. Ale gdybym pomyślała i spokojnie się zastanowiła, znalazłabym jeszcze parę.
O, bardzo proszę. Dziecko i ciąża. Poronienie. Strata. Tematy bolesne i trudne. Mogłabym uciekać na widok każdej matki z wózkiem i każdej kobiety w stanie błogosławionym. Co by mi to dało? Nic konstruktywnego, nic dobrego, nic budującego. Dlaczego? Bo tak naprawdę byłaby to ucieczka przed własnymi niewyrażonymi emocjami. Dzięki temu, że pozwoliłam im dojść do głosu, teraz mogę cieszyć się widokiem maluchów bez przeszywającego serce bólu.
I jeszcze coś. Dzisiejszy poranny dialog z Mężem, tuż po przebudzeniu:
Mąż - Kocham cię.
Karioka - Czemu?
Mąż - Po prostu. Kocham cię.
Karioka - Kiedyś na moje "czemu?" odpowiadałeś "bo czuję, że potrzebujesz dużo miłości".
Mąż - Teraz sama sobie dajesz miłość i masz ją w sobie, a ja daję ci tylko swoją.
Nic dodać, nic ująć. Głos Rozsądku jak zawsze - krótko, konkretnie, trafnie, na temat.