Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

czwartek, 13 czerwca 2013

1.182. Przez ciebie

Wczoraj otworzyła mi się jedna szufladka pamięci, z której wysypały się pewne zdarzenia i zdania. A wszystko przez całkiem zwyczajne pytanie podszyte najnormalniejszą troską o stan zdrowia.

Matka wiecznie na coś choruje i nie ma dnia, żeby coś ją nie bolało. Mam wrażenie, że w ten sposób próbuje na siebie zwrócić uwagę i wzbudzić litość, poczucie winy albo jest to swojego rodzaju forma ucieczki. Tak mi się wydaje, bo w końcu znam ją od ponad czterdziestu lat.

Jestem w kuchni, robię sobie kanapki i herbatę. Widzę, że matka się krzywi i stęka. Pytam więc:

- Co cię boli?
- Nic mnie nie boli.
- Przecież widzę, że coś cię boli.
- Wszystko mnie boli.
- Wszystko, to znaczy co konkretnie?
- Cały brzuch mnie boli.
- Zjadłaś coś?
- Nie, nic nie jadłam.
- No to może z głodu cię boli.
- Nie z głodu, bo przecież jadłam śniadanie i obiad.
- Od dawna cię boli?
- Przecież mówię, że nic mnie nie boli.
- Idź do lekarza.
- Co mi lekarz da? Cały brzuch mnie boli. Chyba coś mi tam pęknie.
- Idź do lekarza. Albo mogę zadzwonić po pogotowie.
- Nigdzie nie pójdę.
- Jak chcesz.
- Nie martw się. Niedługo umrę i będziesz mieć spokój.
- Dopiero wtedy będę się martwić. Pogrzeb kosztuje i to sporo.

Wyszłam, bo nie miałam siły gadać jak do ściany. Tak - mniej więcej - wyglądają prawie wszystkie rozmowy z matką. Ucinam bezsensowną wymianę zdań, obracam w żart i odcinam się od całej chorej sytuacji. Jestem bez serca? Nie, dbam o swoje zdrowie psychiczne, nie dając się dalej prowokować.

A propos szufladki, o której wspomniałam na początku notki. Kiedy chodziłam do szkoły, a potem studiowałam, jeśli gdzieś miałam wyjechać na wakacje albo coś się działo w moim życiu, co było dla mnie ogromnym stresem albo wielkim przeżyciem (jak choćby wyjazd do Anglii, powrót, czy własny ślub), zawsze wtedy słyszałam od matki wciąż te same zdania:

- Całą noc nie mogłam przez ciebie spać, bo się denerwowałam.
- Serce mnie boli przez ciebie, bo się denerwuję.
- Głowa mnie boli przez ciebie, bo się denerwuję.

Zamiast zajmować się sobą i myśleć (jak najbardziej egoistycznie) o sobie, zamartwiałam się o matkę, która skutecznie mnie szantażowała emocjonalnie i manipulowała mną - nie wiem czy świadomie, czy nie, ale nie to jest najważniejsze.

Trochę czasu zajęło mi zobaczenie tego mechanizmu i zrozumienie, że nic z tamtych rzeczy nie było przeze mnie. Matka nie umiała (i nadal nie umie) radzić sobie ze swoimi emocjami, więc próbowała szukać kozła ofiarnego w mojej postaci.

Zauważyłam, że od pewnego czasu nie daję się wkręcać w te jej gierki. Spytam (ze zwykłej ludzkiej troski) co ją boli, zaoferuję coś do picia, czy jedzenia, mogę pójść z nią do lekarza, zadzwonić po pogotowie albo iść do apteki po jakieś lekarstwa, ale lekarzem nie jestem i w żaden inny sposób jej nie pomogę.

Matka jest dorosłym, w pełni sprawnym umysłowo człowiekiem, więc nawet będąc jej córką nie jestem odpowiedzialna za stan jej zdrowia, które ona zaniedbuje - na własne życzenie i z własnej woli.