Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

wtorek, 18 czerwca 2013

1.187. O Mężu

Pamięć już nie ta i szwankuje, bo niektóre rzeczy mi umykają. Czasem nawet słów brakuje, żeby coś nazwać. Mąż twierdzi, że to na skutek przeładowania informacyjnego i przegrzania połączeń neuronowych w mojej głowie. Bardzo dużo czytam, ale czy Dyrektor Wykonawczy podąża właściwym tropem? Nie wiem i - póki co - mam to w nosie.

Poranne rytuały budzeniowe już kiedyś chyba (?) poruszałam. Jak śpię, to tym bardziej wielu rzeczy nie rejestruję. A ponoć wystawiam stopy i "pedałuję" jakbym samochód prowadziła - tak zeznaje Głos Rozsądku, który jak spać nie może, obserwuje mnie. Tylko że ja nawet prawa jazdy nie mam i zielonego pojęcia jak się siedzi za kierownicą.

Najpierw, jak chciał mnie obudzić, poklepywał mnie (przeważnie po ramieniu albo łopatce, bo wystają), co ja odbierałam (na wpół śpiąca) jako pukanie i mamrotałam do Męża: "a co ja drzwi jestem, żeby we mnie pukać?" Potem wziął się na sposób i zaczął na mnie dmuchać, więc ja znowu swoje: "a co ja zupa jestem, żeby na mnie dmuchać?" A Dyrektor Wykonawczy miał radochę.

Teraz mnie całuje - w to, co wystaje spod kołdry. Najpierw nic nie czuję, bo śpię, ale potem jakoś się budzę. Dzisiaj już miałam Głos Rozsądku ochrzanić, że mnie w nocy budzi (o tym, że lunatykuje na 100 % już kiedyś pisałam), bo ciemno za oknem, ale okazało się, że jest ósma rano, a na dworze granatowe niebo. Burza zerwała się w momencie, a za chwilę piorun huknął jak się patrzy. No i deszcz plus wiatr. Bomba jak dla mnie.

Zjedliśmy śniadanie i poszliśmy razem po zakupy. Świeże, duże i czerwone pomidory, sałata lodowa, ser feta (jutro zrobimy sobie sałatkę grecką), pyszna wędlina, chleb orkiszowy i ciasto drożdżowe dla Męża, bo on łasuch jest przecież. Ja już niekoniecznie - przynajmniej nie w kwestii wypieków - no chyba że serniczek bez spodu i bakalii, to nie pogardzę.

Jak już przy jedzeniu jestem to się pochwalę sukcesem swoim - od kilku tygodni nie jem czekolady, ani batoników. Nic czekoladowego. I wcale mnie nie ciągnie, a to ogromny postęp. Nie kupuję i nie mam żadnego zapasu na czarną godzinę. W weekend jem tylko dwa lody - rożki waniliowo-truskawkowe.

Wreszcie udało mi się kupić Dyrektorowi Wykonawczemu kolorowe T-shirty u mieszanego małżeństwa - on Turek, ona Bułgarka. Bardzo fajni ludzie - sympatyczni i dobrze mówią po polsku, trudniący się handlem stolikowym na bazarze. O marudzeniu Męża nie wspomnę, bo jeśli chodzi o kwestię ubraniowo-obuwniczą podejrzewam, że grymasi gorzej niż niejedna kobieta, a już na pewno o wiele bardziej niż ja.