Jak obiecałam, tak wracam, bo chciałam się odnieść do filmu, który podlinkowałam tutaj. Oglądałam go razem z Mężem, który (o czym kilkakrotnie pisałam na blogu) pochodzi ze wsi, takiej prawdziwej i nawet bardzo podobnej do tej, przedstawionej w "Czekając na sobotę".
Zderzenie dwóch światów, czyli miasta, w którym urodziłam się i wychowałam ja ze wsią - miejscem, w którym dorastał Dyrektor Wykonawczy. Do szkoły podstawowej chadzał na piechotę kilka kilometrów. Do szkoły średniej wyjechał do większej wsi, gdzie przez cztery lata nauki przebywał w internacie. Po maturze rozpoczął pracę (i jednocześnie studia zaoczne) w mieście.
Wracając do filmu. Na pierwszy rzut oka jego bohaterowie mogą sprawiać wrażenie jakby byli z innej planety - nie potrafią się poprawnie wysłowić, nie grzeszą wiedzą (ponoć dorosły człowiek ma 36 zębów, a raka najlepiej jest systematycznie zalewać wódką), ani inteligencją, nie czytają książek, nie pracują albo pracują na czarno, a ich jedynymi rozrywkami jest codzienne przesiadywanie na przystanku, samochodowe popisy "kaskaderskie" oraz sobotnia dyskoteka w "klubie". No i oczywiście alkohol - nie jakieś tam wino za grosze, ale piwo lub wódka.
Uważają się za lepszych od zwykłych żuli pociągających taniego mózgotrzepa, marzą o założeniu szczęśliwej rodziny (z porządną dziewczyną, a nie ze "szmatą", która co sobotę ląduje w innym samochodzie, z innym facetem, uprawiając przypadkowy seks), gromadce dzieci i pracy, żeby mogli sobie coś kupić. Plusy potrafią odnaleźć nawet w kalectwie kogoś bliskiego, kto dzięki wypadkowi dostaje rentę, z której żyje cała rodzina, a także w błogosławieństwie, jakim jest wspomniany już "klub", w którym co sobotę odbywają się dyskoteki.
Poznajemy motywację zarabiania "tańcem erotycznym" jednej z kobiet występujących na "scenie" owego przybytku, która dość chętnie przed kamerą opowiada o swojej sytuacji życiowej i marzeniach oraz planach na przyszłość. Ona także uważa się za lepszą, bo zamiast być jedną z wielu w tłumie jest tą wybraną, na której skupiają się oczy (i nie tylko) wszystkich imprezowiczów.
Ktoś obejrzy i powie "dno i metr mułu" albo "żenada", a może posypią się jeszcze gorsze epitety. Bo faktycznie pierwsze wrażenia i odczucia takie są. Jednakże, istnieje też drugie dno tamtego filmu. Przynajmniej i ja, i Mąż do niego dotarliśmy.
Jedynym ograniczeniem fizycznym dla bohaterów "Czekając na sobotę" jest miejsce ich zamieszkania, czyli wieś. Ale tak naprawdę czym ich sposób myślenia i postrzegania świata, ludzi, czy rzeczywistości różni się od sposobu myślenia, postrzegania świata, ludzi, czy rzeczywistości mieszkańców miast?
Mieszkam w blokowisku. Towarzystwo różne. Sporo patologii, która nie potrafi się poprawnie wysłowić, ani zachować; nie grzeszy ani wiedzą, ani inteligencją; nie czyta książek; nie pracuje albo pracuje na czarno, a jej jedyną rozrywką jest codzienne przesiadywanie na ławce przed blokiem, pod śmietnikiem albo w zaparkowanym samochodzie. No i oczywiście alkohol - przeważnie piwo, sądząc po ilości puszek leżących w trawie każdego ranka.
Ograniczeniem mieszkańców wsi jest ilość - ludzi, możliwości zatrudnienia, obszaru, dyskotek, sklepów, alkoholu, pieniędzy. W mieście jest więcej ludzi, możliwości zatrudnienia, obszaru, dyskotek, sklepów, alkoholu, pieniędzy. Jednak w obu przypadkach mentalność niektórych osób pozostaje wciąż taka sama.
Nuda, którą trzeba zabić. Podwójna katolicka moralność. Hipokryzja, obłuda i zakłamanie. Oczekiwanie na sobotę, żeby się zresetować. Dyskoteki, kluby, puby, domówki, melanże. Lejący się strumieniami alkohol. Narkotyki. Przypadkowy seks w przypadkowym miejscu z przypadkową osobą. Ustawki, podczas których można wyładować nadmiar nagromadzonej agresji. Nocne wyścigi samochodowe. Pieniądze, za które można sobie coś kupić i być kimś.
Tylko że w mieście, po imprezie nie da się bezkarnie i bezpiecznie przespać do rana w rowie. Na wsi, przynajmniej pod tym względem, jest o niebo lepiej.