Ochłodziło się. Co widać, słychać i czuć. Jak dla mnie pogoda genialna. Wreszcie czuję, że mogę oddychać i się przy tym ani nie męczę, ani nie zwalniam tempa, ani się nie pocę. Bomba!
Szłam sobie wczoraj z parasolką w dłoni, w grubym swetrze i chuście zamotanej na szyi. Mijając pobliską szkołę odruchowo spojrzałam na tę roślinę, o którą w weekend pytałam woźnego. Patrzę, a tam kartka z nazwą - "przegorzan". Uśmiechnęłam się na samą myśl, że tamten pan pamiętał. Jakie to miłe i budujące - niby drobnostka, ale przecież życie składa się właśnie z takich chwil. Cudnie.
Wczoraj wieczorem zasiadłam, a właściwie prawie zaległam w pozycji horyzontalnej na fotelu u mojego dentysty. Po kilku nieudanych podejściach (w sumie naliczyłam cztery), które miały jeszcze miejsce od ubiegłego czwartku, wreszcie się udało.
W międzyczasie znalazłam Dyrektorowi Wykonawczemu gabinet, do którego uda się za tydzień - celem usunięcia kamienia i zrobienia przeglądu. Przy okazji będzie królikiem doświadczalnym i przetestuje tamto miejsce, bo nauczona doświadczeniem, wolę mieć plan B - w razie nagłych wypadków.
Była obsuwa, ale przede mną czekała jeszcze jedna kobieta, a za mną kolejna, więc sobie pogawędziłyśmy, pośmiałyśmy się i trochę pomarudziłyśmy, ale naprawdę tylko trochę. Do rozmowy włączył się nawet jakiś pan oczekujący na żonę, która była w gabinecie u ginekologa, a jemu chyba się nudziło.
Kwadrans - tyle czasu potrzebował stomatolog, żeby mnie obsłużyć. Kamień, osad i mały kiretaż. Żadnych ubytków nie stwierdzono, co mnie niezmiernie ucieszyło - szczególnie ze względów finansowych. Uboższa o dwie stówy, ale zadowolona z przebiegu wizyty, wróciłam do domu.
Zdążyłam się przebrać, coś zjeść, odpalić laptop, coś tam poczytać, a kiedy zamierzałam napisać post, ciemność ogarnęła nie tylko mieszkanie rodziców, ale pół osiedla. Internet oczywiście też nie działał. Otwierałam Mężowi drzwi, trzymając świeczkę w dłoni. Chyba była to jakaś większa awaria, bo prąd włączyli dopiero przed północą.
Wracając jeszcze do kwestii leczenia u dentysty - jest ona dla mnie bardzo ważna, gdyż od dziecka obserwowałam swojego ojca, który jako dorosły przecież człowiek nie miał ani pasty, ani szczoteczki i nie mył zębów. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Przed pięćdziesiątką był już szczerbaty. Nigdy nie miał też potrzeby zrobienia sobie sztucznej szczęki. Nie mam pojęcia jak on gryzie, bo bezzębnymi dziąsłami chyba raczej trudno.
Z kolei matka, jak już kiedyś wspominałam, do stomatologa wybiera się wyłącznie w sytuacji kiedy boli ją ząb. Wtedy go zaleczy i pojawia się ponownie w gabinecie przy następnej "bolącej" okazji. Nie ma nawyku sprawdzania raz do roku i usuwania kamienia. I nie chodzi tu o pieniądze, bo oboje rodzice mają spore emerytury.
A teraz moja historia. Od małego panicznie bałam się dentysty. W szkole podstawówce i ogólniaku leczyłam zęby u szkolnej dentystki - obowiązkowo wzywana na lekcji. Strach pozostał, bo i metody były inne. Będąc już na studiach, bardzo sporadycznie odwiedzałam prywatny gabinet - głównie z powodu ogromnego lęku, który wciąż we mnie tkwił. Zdarzało mi się nie dotrzeć do gabinetu albo nawet uciec z poczekalni.
Kiedy od koleżanki (jeszcze większej strachliwej niż ja), z którą razem pracowałam, dowiedziałam się o pewnym dentyście (dokładnie tym, którego pacjentką jestem od tamtej pory), zaryzykowałam i nie żałuję, bo od siedemnastu lat nie wiem co to znaczy bać się stomatologa. Zero stresu, zero nerwów, zero kołatania serca, żołądka podchodzącego do gardła, czy spoconych dłoni.
Na samym początku chodziłam do niego raz w miesiącu i zostawiałam prawie całą pensję. Siadałam, dostawałam znieczulenie i podczas każdej wizyty robił mi jedną ćwiartkę szczęki. Po czterech miesiącach wszystkie zęby były już pięknie wyleczone - kilka kanałowo. Wszystkie wypełnienia są w idealnym stanie i żadne z nich mi nie wypadło, ani się nie wykruszyło.
Ów dentysta unika wyrywania - o ile da się ząb uratować. Jeden jedyny raz dokonał ekstracji u mnie (cztery lata temu), ale tamta siódemka nie rokowała pomyślnie i sam stwierdził, że inwestowanie w leczenie kanałowe w tym konkretnym przypadku nie daje żadnej gwarancji.
Zainwestowałam naprawdę dużo pieniędzy w tamto leczenie, dlatego zawsze i obowiązkowo raz w roku umawiam się na kontrolną wizytę i usuwanie kamienia. Czasem wypadnie coś częściej, ale są to nieliczne i wyjątkowe przypadki.
Mam fioła na punkcie past do zębów, szczoteczek, nici, wykałaczek i płynów do płukania. Robiąc porządki w szafce w łazience, naliczyłam dzisiaj kilkanaście tubek z pastą. Testuję różne, a potem wracam do ulubionych. Żadnych innych kosmetyków nie posiadam w takiej ilości.
Nie mam i nigdy nie będę mieć śnieżnobiałych zębów, bo genetycznie ich szkliwo takie nie jest, ale dbam o nie jak potrafię i jak umiem, bo zależy mi na ich dobrej kondycji. I na moim zdrowiu w całości, gdyż stan zębów przekłada się stan wielu organów i układów.
Próchnica może powodować wiele chorób, jak choćby poważnie uszkadzać układ krążenia, doprowadzając do zapalenia mięśnia sercowego, zawału, ale także być przyczyną bólu zatok, głowy, wrzodów żołądka, jelit; może uszkodzić nerki, czy trzustkę, powodując cukrzycę, jak również powodować problemy ze stawami i reumatyzm - KLIK i KLIK. O nieświeżym oddechu chyba nawet nie muszę wspominać.