Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

piątek, 19 lipca 2013

1.236. Masz to, na co godzisz się

Była kiedyś taka piosenka, z fajnym, solidarnie kobiecym i emocjonalnym teledyskiem - klik. Z niej zaczerpnęłam tytuł notki, gdyż idealnie pasuje do tego, o czym chcę napisać.

Jeśli obejrzeliście wczoraj podlinkowane przeze mnie krótkie filmiki, w jednym z nich była mowa o partnerstwie w związku i że wcale nie jest to takie fajne. Czasem potrzebna jest bowiem specjalizacja. Robię to, co lubię i w czym jestem dobra, ale nie oznacza to, że - jeśli zajdzie taka konieczność - nie dam sobie rady w tym, w czym świetny jest Mąż. I odwrotnie.

Uśmiechałam się do podawanych przez panią psycholog przykładów. Wypisz, wymaluj dokładnie to samo i tak samo, jak u nas. Jestem genialna w porządkowaniu, układaniu, pakowaniu, organizowaniu, planowaniu, przewidywaniu i generalnie logistyce każdego naszego wspólnego przedsięwzięcia. Listę zakupową ułożę w taki sposób, że idzie się jak po sznureczku i po kolei, bez konieczności biegania trzy razy po jednym supermarkecie. To tylko jeden przykład.

Staram się nie wchodzić Mężowi do kuchni jak coś robi, bo jest wtedy w swoim żywiole. No chyba, że chce, aby mu pomóc. Przeważnie słyszę: "zawołam cię jak będzie gotowe". Choć coraz częściej robimy coś razem. On kanapki, ja herbatę. On zmywa, ja wycieram i chowam do szafek. On odkurza w pokoju, ja ścieram kurze w łazience, myję lustro i półki na kosmetyki, wstawiam pranie, potem je rozwieszam, składam i chowam.

Stereotypy. Wtłaczanie w wyimaginowane role społeczne. Wmawianie czegoś, co tak naprawdę jest indywidualne dla każdego człowieka. Bujdy na resorach. Wierutne brednie. Czemu wciąż tyle osób w nie wierzy i im się poddaje?

Faceci nie rozmawiają o emocjach, nie okazują ich (no chyba, że złość, czy agresję). Jak się pokłócą ze swoją kobietą, nie dziw się, że pójdą się napić z kolegami albo wypalą paczkę papierosów. Oni tak już mają. To normalne. Przyzwyczaj się. Zaakceptuj.

Kobiety płaczą z byle powodu, robią problem z niczego, są zbyt emocjonalne. Dobra żona czeka na męża z dwudaniowym obiadem i piwem na stole, w czyściutkim i własnoręcznie wysprzątanym mieszkaniu, podając ślubnemu gazetę i pilot do telewizora, by małżonek mógł sobie odpocząć po ciężkim dniu pracy.

Jak czytam takie bzdury, ogarnia mnie pusty śmiech. Że coś muszę, że coś powinnam, że nie wypada, że wszyscy tak robią, że to normalne. Wejście w pewne ramy, w których jest mi ciasno i w których się źle czuję, bo ograniczają moje ruchy, nie należy do przyjemności, więc logiczne jest, że się buntuję, protestuję i wychodzę z nich. Nie godzę się na nie.

Bycie w związku jest pewnego rodzaju umową. Umową dwojga ludzi. Można ją negocjować, można zmieniać jej warunki, można ją zerwać, można zawrzeć nową, można z niej coś wykreślić, można dodać do niej jakiś aneks. Za porozumieniem obu zainteresowanych stron.

Zastanawiam się dlaczego niektóre kobiety pozwalają swoim partnerom wtłoczyć się w pewien stereotyp, w którym się duszą, ale mimo wszystko w nim tkwią - dla dobra związku, dla świętego spokoju, bo tak należy, bo tak już jest, bo jemu by się to nie spodobało.

A potem narzekają na swoje drugie połówki - bynajmniej nie do nich samych, lecz do swoich przyjaciółek od serca i niedoli. Bo ja mu codziennie świeży obiad muszę gotować. Bo on mi w niczym nie pomaga. Bo on sam nie zrobi zakupów.

Książka życzeń i zażaleń zdaje się nie mieć końca. Wciąż dopisywane są jej nowe rozdziały. Na bieżąco. Każdego dnia. Wbrew sobie.

Podam przykład z własnego podwórka. Obrazowo i dobitnie. 

Matka usługuje ojcu, który nie dość, że sam dla siebie nie zrobi nawet zwykłej herbaty, ani nie odniesie do kuchni przyniesionego przez swoją żonę talerza, na którym jadł, uważając, że to jej obowiązek, który ona posłusznie wypełnia. Słowa typu "proszę", "dziękuję" w słowniku ojca nie istnieją. Jak żyję tyle lat, NIGDY nie widziałam, żeby zrobił cokolwiek dla matki - nawet jeśli miałoby to być nalanie wody do szklanki, o kanapce, czy obiedzie nie wspominając.

Ja i Mąż (zupełnie inna para kaloszy), któremu radość sprawia zrobienie mi śniadania, kawy, kolacji, czegokolwiek. Widzę to i doceniam. Dziękuję. Niejednokrotnie z nim na ten temat rozmawiałam, pytając go czemu to wszystko robi. "Bo cię kocham" - ta odpowiedź pada zawsze i niezmiennie. Fakt, że mnie tym rozpieszcza i często hoduje we mnie lenia, ale oboje zdajemy sobie z tego sprawę i staramy się pilnować granic, głośno domagając się ich przestrzegania.

I jeszcze coś. Taka scenka rodzajowa. Matka i Dyrektor Wykonawczy w kuchni. Ona widzi, że on przygotowuje śniadanie. I zaczyna się:

- Jak to? Ona (czyli ja) sobie śpi, a ty jej robisz jedzenie?
- A co w tym dziwnego?
- To kobieta powinna zrobić śniadanie mężowi, a nie odwrotnie.
- To stereotyp. Mama chyba nie rozumie, że mnie to naprawdę sprawia przyjemność. Robię to, bo kocham moją żonę.

Takie dialogi prowadzą oboje nie tylko podczas bytności w tym samym czasie w kuchni. Matka próbuje wtłaczać swoje stereotypowe myślenie w głowę Męża wtedy, gdy on sprząta lub sam idzie do sklepu po zakupy. Tak naprawdę wyczuwam, że gdzieś tam podświadomie mi zazdrości, bo widzi, że można żyć inaczej.

Masz to, na co godzisz się. Pamiętaj.