Poprzestawialiśmy nasze rytuały i korzystając z okazji, że Mąż poszedł wczoraj do pracy wyjątkowo o wiele wcześniej, zdecydowaliśmy się zrobić zakupy spożywcze w piątkowy wieczór, zahaczając nawet o zamknięcie sklepów w galerii handlowej.
Dwa łakomczuchy, z dwiema siatkami szły potem kilkaset metrów na piechotę tylko po to, by siedząc w sumie na dwóch przystankach autobusowych dokonać konsumpcji (połączonej z dopieszczeniem kubków smakowych) półlitrowego opakowania lodów jogurtowo-truskawkowych. Tym samym zaliczając swój kolejny pierwszy raz, bo nigdy nie zdarzyło mi się tego robić tuż przed dwudziestą drugą, na świeżym powietrzu, w dodatku w towarzystwie własnego Męża.
A dzisiaj, z nadmiaru czasu wolnego nie wiedzieliśmy co z nim zrobić. Poszliśmy więc na spacer, ale zbyt daleko nie uszliśmy, gdyż Dyrektor Wykonawczy zmarzł (!), co jest niebywałe, bo to człowiek z gatunku kaloryfer i piec - grzeje przez cały rok i wyłączyć się go nie da. Bardzo przydatny w zimie, lecz niebezpieczny w lecie.
Siedząc na osiedlowej ławce, już któryś raz z rzędu rozważaliśmy możliwość zaparzenia kawy w termosie i zabrania jej ze sobą. Tak nam się ona marzyła, że czym prędzej skierowaliśmy nasze kroki do domu.
Zdążyłam jednak trochę popstrykać, co widać poniżej.