Mawiają, że "nieszczęścia chodzą parami", więc i zguby też odnajdują się w duecie. Wszystkie znaki wskazują na to, że święty Antoni chyba nas polubił. Wczoraj Mąż odnalazł moją pastylkę, która zaginęła w akcji kilka dni temu podczas próby wyciśnięcia jej z opakowania, a że kulista i cielista była, to gdzieś się potoczyła i nijak znaleźć jej nie mogłam - mimo świecenia latarką i zaglądania w różne zakamarki.
A teraz lepszy numer. Otóż siedzę sobie w niedzielę w pokoju (Dyrektor Wykonawczy był z matką w kuchni), a jako że na wprost sofy stoi akwarium, nagle oczom moim ukazał się w nim niby zjedzony przez Różowego osobnik. Patrzę i nie wierzę. Po trzech dniach, kiedy to spisaliśmy go na straty i obciążyliśmy morderstwem Killera, Narcyz żyje. Wychudzony strasznie. Musiał wpaść pod kratkę, na której leży żwirek. Tylko jak on tego dokonał? Obawiam się, że jak to ryba - jednak nie przemówi.
Krew do badań została pobrana bladym świtem, wyniki już są i dwa niezbyt pomyślne - dużo za duże OB oraz amylaza. Jak się jutro ochłodzi (bo ponoć takie słuchy chodzą), wybiorę się do doktora Tomasza i zobaczymy co dalej. Gorączka nie odpuszcza.
Będąc w temacie upału... Parafrazując pewne powiedzenie - jak jest ci gorąco, wejdź do pieca, posiedź tam trochę, a potem wyjdź - od razu poczujesz chłodną różnicę.
Dobrze, dobrze, już piszę o co chodzi. Dzisiaj poszłam do fryzjerki na farbowanie odrostów. Termin ustalałam sobie dwa miesiące temu, więc przełożyć nie było za bardzo jak. Poza tym, nie lubię odwoływać różnych wizyt z błahych powodów, gdyż zdaję sobie sprawę, że ktoś może przeze mnie stracić i czas, i pieniądze. Nie ma to jak dwa razy suszyć włosy gorącym powietrzem suszarki. Potem można docenić nawet ten żar lejący się z nieba.