W naszym małżeństwie to Mąż ma patent na zapominanie, guzdranie się i roztargnienie. Ja jestem ta poukładana, zorganizowana i zaplanowana.
Raz w życiu zdarzyło mi się coś zgubić. Znaczy prawie zgubić. Jesienią to było, a przedmiotem w sprawie para rękawiczek. Zostawiłam je na takiej półeczce przy ladzie w jednym sklepie i wyszłam bez nich. Zorientowałam się, że ich nie mam ulicę dalej. Wróciłam, a one leżały i czekały na mnie.
Wczoraj też coś prawie zgubiłam. Poszliśmy z Dyrektorem Wykonawczym do Lidla, bo matka pokazała mi w ulotce, że mają dostać żelowe wkładki do butów ze szczególnym wzmocnieniem na śródstopie. Wzięłam ze sobą jedną wkładkę kupioną w sobotę w Deichmannie, żeby mieć na wzór. Kupiłam tamte reklamowane, bo faktycznie fajne są i niedrogie.
Miałam torebkę i gazetkę Lidla. W jej środek wsadziłam starą wkładkę. Rozdzieliliśmy się z Mężem. On poszedł po wodę, a ja po leki przeciwbólowe do apteki. Wróciliśmy do domu. Po jakimś czasie matka chciała, żeby jej pokazać te nowe wkładki, więc poszłam do pokoju, żeby je przynieść. I wtedy do mnie dotarło, że zostawiłam w aptece ulotkę ze starą wkładką w środku.
Szybka decyzja - telefon do apteki. Pani farmaceutka sprawdziła, że moje zguby leżą sobie na tej samej półeczce, na której je zostawiłam. Mąż sam się zadeklarował, że pójdzie. Potem do mnie zadzwonił i uspokoił, że ma i ulotkę, i wkładkę.
Jakieś zaćmienie mnie wczoraj dopadło, co jest dziwne, ale z drugiej strony nawet się ucieszyłam, że w tym swoim poukładaniu, zorganizowaniu i zaplanowaniu raz na ruski rok i mnie zdarzy się czegoś zapomnieć.