We wtorek siedziałam jak na szpilkach i czekałam na wcześniejsze przyjście Męża z pracy. Spakowana, gotowa, aczkolwiek niechętnie nastawiona do hospitalizacji. Z jednej strony wolałam zostać w domu, ale z drugiej zdawałam sobie sprawę, że jak mus to mus. Poza tym, matka doprowadzała mnie do szału swoim zachowaniem, bo zamiast wspierać, dodatkowo mnie denerwowała. Nie dziwne więc, że nie czekałam nawet do dziewiętnastej, ale już godzinę wcześniej wyszliśmy z Dyrektorem Wykonawczym z domu.
Na dworze było przyjemnie - rześko, a nawet chłodno. Miałam gęsią skórkę na rękach - pewnie ze strachu i zimna razem wziętych. Usiedliśmy jeszcze na chwilę na ławce na osiedlowym skwerku, ale zmarzłam i wolałam znaleźć się już pod dachem. W drodze do szpitala spotkaliśmy naszą wspólną znajomą, która mieszka w pobliżu szpitala. Chyba ściągnęłam ją telepatycznie, gdyż powiedziałam Mężowi, że możemy zajrzeć do niej na kawę, bo mieliśmy trzy kwadranse w zapasie. Trochę postaliśmy na chodniku i porozmawialiśmy sobie, gdyż dość dawno się nie widzieliśmy we troje.
Potem chciał, nie chciał, ale marsz na izbę przyjęć. O dziwo - nie było żadnej kolejki. Jakby tylko na mnie czekali. Bardzo miła pani wzięła ode mnie dowód osobisty i skierowanie, zaczęła spisywać moje dane, po czym wydrukowała dla mnie kilka stron, z których część miałam wypełnić sama, a resztę dać lekarzowi. Zmierzyła mi też ciśnienie. Z nerwów miałam 130/80.
Ginekolog, u której byłam prywatnie kilka dni wcześniej i od której dostałam skierowanie właśnie pojawiła się w zasięgu wzroku i zabrała mnie ze sobą do gabinetu celem przeprowadzenia wywiadu. Uzupełniała rubryczki, wpisywała badania do wykonania, a potem zaprowadziła mnie z powrotem na izbę przyjęć, gdzie dostałam bardzo gustowną opaskę na przegub dłoni, na której był numer ewidencyjny szpitala oraz mój PESEL. Genialne posunięcie, z którym nigdy wcześniej się nie spotkałam. Całkowita dyskrecja i ochrona danych osobowych obowiązywała na całym oddziale, na którym leżałam - na łóżkach nie wisiały żadne karty, gdyż każda pacjentka miała swoją teczkę z dokumentami, a te były pod kluczem w dyżurce pielęgniarek.
Wskazano mi drogę do rozbieralni, gdzie przebrałam się w ubranie szpitalne, a potem pobrano mi krew (aż do ośmiu probówek) oraz nie uniknęłam też przyjemności bycia zbadaną na fotelu ginekologicznym. Razem z pielęgniarką oraz panią doktor i Mężem poszliśmy wszyscy na oddział. Tam obie panie "przekazały" mnie kobietom na dyżurce, które szybko i sprawnie przeprowadziły kolejny wywiad, spytały o choroby przewlekłe oraz zażywane leki, a także oferowały swoją pomoc w razie potrzeby. Pokazały mi gdzie znajdują się toalety, prysznice, gabinet lekarski, zabiegowy oraz USG, a także czajnik, lodówka i mikrofala dla pacjentek. Dostałam też przydział do sali oraz pojemnik na mocz plus informację o kolejnym pobraniu krwi następnego dnia rano.
Weszłam do środka nie bez obaw. Cztery łóżka, z czego trzy wolne. Wybrałam sobie to przy oknie. Trochę wyższy parter, więc mogłam uciekać jakby co. Jedyna pacjentka o okazała się być młodsza ode mnie o dwadzieścia lat, ale wiek nie przeszkodził nam w przegadaniu najbliższych kilku godzin. Poszłyśmy spać tuż przed północą. Wcześniej rozpakowałam przyniesioną przez Męża torbę, pożegnałam się z nim i umówiłam na dzień następny.
Zrobiłam rozpoznanie terenu i to, co mnie uderzyło, to niesamowita cisza panująca na korytarzu oraz czystość, wręcz powiedziałabym, że prawie sterylność, a przy tym brak jakiegokolwiek zapachu środków do dezynfekcji. A na ścianach wisiały różne fajne obrazki.
C.D.N.