Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

piątek, 23 sierpnia 2013

1.287. Szpital - dzień trzeci

W nocy przebudziłam się klasycznie przed trzecią, a potem usnęłam i śniło mi się, że przyszedł lekarz i powiedział, że ponieważ wyniki moczu nie wyszły dobrze, będę musiała zostać w szpitalu do poniedziałku. Nieźle zaczął się dzień, nie ma co.

Szósta rano i strzał z pistoletu, czyli pomiar temperatury, ale nie zerwałam się z łóżka jak poprzedniego dnia - tym bardziej, że żadnych badań mi nie zlecono. Leżałam sobie spokojnie jeszcze dłuższą chwilę. Kiedy przyszła salowa z mopem,a po niej pielęgniarka zmierzyć ciśnienie (115/81) i zadać dwa magiczne pytania, byłam już umyta, uczesana i przebrana. 

A propos tego ostatniego - przygotowałam Mężowi gotowe zestawy do zabrania dla mnie. Na każdym z nich była przylepiona karteczka z dniem, w którym ma mi przynieść zawartość małej reklamówki. Bałam się, że jak tego nie zrobię, mój zalatany, ale kochany Dyrektor Wykonawczy coś pokręci i zapomni albo weźmie nie to, co potrzeba.

Przezornie zostawiłam sobie banana oraz kanapkę ze środy, bo byłam taka głodna, że zjadłam jedno i drugie, nie mogąc doczekać się śniadania, które coś się opóźniało. Zamiast niego przyszło całe konsylium lekarskie. Już czekałam na słowa głównodowodzącego, że mogę iść do domu, ale nic z tego. Moja karta została odłożona na później - do decyzji ginekologa, który mnie badał poprzedniego dnia, a który był właśnie na sali operacyjnej.

Na najbardziej wypasione śniadanie przyszło nam jeszcze poczekać z pół godziny. Ledwo zjadłam przyszedł Mąż z siatką jedzenia, gdyż matka w trosce o mnie zmusiła go do wzięcia całej zawartości - mimo moich telefonicznych protestów w środę wieczorem. Zażartowałam sobie, że będzie numer jak się zaraz dowiem, że wychodzę.

Jak doradziła mi położna, poczekaliśmy na doktora decyzyjnego, który zdążył już wrócić z sali operacyjnej, ale robił komuś USG. Siedzieliśmy z Głosem Rozsądku pod drzwiami i dybaliśmy na ginekologa. Udało się. Jak się okazało on nie miał pojęcia, że decyzja leży w jego gestii, ale zaraz poszedł po moją dokumentację, poprosił mnie do siebie i wszystko omówił, pokazał i powiedział, że całkiem legalnie mogę iść do domu. Z punktu widzenia ginekologii jestem zdrowa jak ryba, więc oni nie mają nawet co ze mną robić.

Była już dwunasta, Mąż i tak się zbierał do domu, więc poszliśmy razem, bo przecież w żaden sposób nie zdążyłby iść po moje ubranie i wrócić z nim do szpitala, a potem jeszcze dojechać do pracy na czternastą. Poza nim nikt inny nie mógłby przynieść mi ciuchów, więc wyszłam jak stałam i było mi to całkiem obojętne, że może wyglądam trochę dziwnie w przykrótkich i za szerokich spodniach od dresu.

Zostawiłam dziewczynom co chciały z jedzenia, a że niewiele chciały, resztą podzieliliśmy się z Dyrektorem Wykonawczym - część zjadłam ja (już w domu), a część powędrowała razem z Głosem Rozsądku do pracy. Obiecałam im odwiedziny w piątek (czyli dzisiaj), bo i tak musiałam wrócić do szpitala po wypis. Żal było mi je zostawiać, bo zdążyłyśmy się polubić, ale o tym jeszcze napiszę oddzielnie.

Matka na mój widok zrobiła oczy jak pięciozłotówki, zwłaszcza że wkręciliśmy ją z Mężem, a ona dała się nabrać, że wyszłam na własne żądanie. Ucieszyła się, bo zaoferowała mi nawet własnoręcznie przygotowany obiad, który zjadłam z ogromną wdzięcznością i apetytem. Ale najpierw zmyłam z siebie pozostałości szpitalne.

C.D.N.