Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

niedziela, 1 września 2013

1.301. Chaos kontrolowany

Mam taki sen, który co jakiś czas do mnie powraca. Jak choćby wczoraj w nocy - że muszę się wyprowadzić z wynajmowanego mieszkania (albo sama, albo z Dyrektorem Wykonawczym) i nie wiem jak spakować te wszystkie klamoty. Mało tego - muszę jechać pociągiem z całym dobytkiem. Zawsze przeraża mnie myśl, że przecież to niemożliwe, bo nie da się z tym majdanem wsiąść do wagonu.

Jak ja nie znoszę pakowania... Od samego rana nasz pokój wyglądał tak, jakby przeleciała przez niego trąba powietrzna. Wszystko było wszędzie. Dosłownie.

Mąż siedział i tylko patrzył, starając się nie wchodzić mi w drogę. Obserwował i stwierdził, że wyciągam różne rzeczy z różnych miejsc pozornie chaotycznie, ale jakiś klucz w tym musi być, bo po chwili panuję nad tym całym bałaganem.

Pomyślałam o tym, co usłyszałam od Dyrektora Wykonawczego. Fakt - jakby się przyjrzeć sensu w porozstawianych przedmiotach brak jakiegokolwiek. Ale... Otóż chyba chodzi o to, że nudzę się dość szybko i potrzebuję zmiany, a różne działki mi to umożliwiają. Bo raz wezmę coś z kosmetyków, potem z jedzenia, żeby płynnie przejść do lekarstw, obuwia, ubrań, dodatków i gadżetów technicznych. A - i muszę mieć tę całą wystawę przed oczami, gdyż jestem wzrokowcem i natychmiastowo wyławiam z powodzi pozornie porozrzucanych rzeczy to, co jest mi potrzebne.

Każde pakowanie to przeklinanie pod nosem. Na swoją własną głupotę. Bo wciąż daleko nam do minimalizmu, aczkolwiek zmierzamy w dobrym kierunku. Za duży wybór, za dużo rzeczy, za dużo czasu to zabiera. No i generalnie robię to ja - od początku do końca. Głos Rozsądku siedzi cichutko na stołku w kąciku, bo wie czym grozi wchodzenie mi w drogę kiedy moja głowa zaprzątnięta jest planowym działaniem.

Po raz pierwszy w życiu nie jestem pewna czy aby mamy wszystko. Wydaje mi się, że tak, ale reszta wyjdzie w praniu, czyli na miejscu. A propos prania - dogadaliśmy się z panią, od której wynajmujemy pokój, że będziemy mogli skorzystać z jej pralki, co bardzo nam ułatwi życie.

Teoretycznie mogę więc napisać, że obie walizki mamy spakowane. Jeszcze tylko torba z jedzeniem (dopiero rano), moja torebka i plecak Męża (za chwilę).

Wyruszamy poniedziałkowym porankiem. Z przesiadką w Warszawie. A w drodze do Gdańska mamy nadzieję spotkać na peronie w pewnym mieście jedną taką blogową duszę. Nasz pociąg ma tam aż kwadrans postoju, więc jest szansa na pogawędkę w cztery oczy.

Spakowaliśmy do jednej z walizek naszego kochanego dziadka. Owinęliśmy go kocykiem - zupełnie jak rok temu. Łączność ze światem mieć powinniśmy, więc zapewne odezwę się szybciej niż zdążycie za mną zatęsknić.