Po dziewięciu gorących i słonecznych dniach środa przywitała nas chłodem i deszczem. Kropiło, padało, a nawet lało. Z małymi przerwami, ale jednak. Uskutecznialiśmy z Mężem slalom między kałużami i stosowaliśmy uniki kiedy nadjeżdżał jakiś samochód. Na całe szczęście stacjonujemy tam, gdzie wrony zawracają, więc ruch na drodze jest niewielki i raczej rzadki.
Po dość wyczerpującym wtorku siedzieliśmy wczoraj na miejscu. Taki dzień porządkowy. Sprzątanie pokoju, bo trochę piachu zdążyliśmy już do niego nanieść. Poprosiliśmy też naszą panią o wstawienie prania, a wcześniej poszliśmy na obiad do naszego ulubionego w Sobieszewie baru "Ptasi Raj".
Na popołudnie byliśmy umówieni do mojej dalekiej rodziny ze strony ojca, która wciąż mieszka w domu, w którym przez kilka wczesnych lat spędzałam z rodzicami wakacje. Po raz kolejny dowiedziałam się o wielu sprawach wewnątrz swojej familii, o istnieniu których nie miałam bladego pojęcia, ale co się dziwić, skoro wtedy byłam zaledwie kilkuletnim brzdącem.