Leniwa sobota? O nie, w naszym przypadku to raczej niemożliwe. Najpierw udaliśmy się na zwiedzenie wystawy obrazów, a potem w tym samym miejscu obejrzeliśmy prezentację slajdów związaną z historią przekopu Wisły w 1895 roku.
Posilona przepyszną zupą rybną ze świeżo złowionego sandacza, a Mąż pierogami, jeszcze raz przeszliśmy się kamienną groblą. Po Śmiałej Wiśle pływały mniejsze i większe jachty. Wśród kamieni leżał już szkielet łba świni. Półtora tygodnia temu był on jeszcze w całości. Zastanawia mnie tylko jak się tam znalazł...
Od strony falochronu zeszliśmy na opustoszałą plażę. Poza nami nikogo na niej nie było. Za to na brzegu pozostał bukiet - może zaręczynowy, którego nie przyjęła wybranka, a może ślubny wrzucony do morza na szczęście? Mąż narysował mi na piachu serce przebite strzałą. Jak dzieci, jak dzieci...
Trochę fauny i flory sobieszewskiej, którą podziwialiśmy i obserwowaliśmy - z bliska i daleka. I znowu nakryliśmy parę podczas seksu - tym razem karmione przez nas świnie były bohaterkami zdarzenia.
Jakby wrażeń było mało, późnym wieczorem Mąż namówił mnie jeszcze na spacer nad morze. Po ciemku, przez las, po piachu i korzeniach drzew, pod górkę. Jakieś trzy kilometry. Żywego ducha wokół nas.
Widok bałwanów i światła statków oraz latarni bezcenny, ale co się strachu najadłam, to moje. Wróciłam spocona jak mysz, przerażona, zasapana i spragniona najzwyczajniejszej wody mineralnej.