Nasze serca biją podobnym rytmem. Męża i moje. Ciśnienie krwi prawie identyczne. Tak mówią liczby.
Jedno idzie śladami drugiego. Na to wychodzi. Jedno przeciera szlak dla drugiej połówki.
Wczorajsza wizyta Męża u Suchmielca zaowocowała decyzją o terapii grupowej. Bo można przeczytać kilka tomów na temat poczucia własnej wartości, asertywności i całej masy innych teorii, ale nijak się to ma do praktyki. Ta ostatnia potrzebna jest na żywym organizmie, wśród ludzi mających podobne problemy. Niniejszym jest szansa, że Dyrektor Wykonawczy wszedł na "wyższy poziom wtajemniczenia", gdyż nie każdy może dostąpić "zaszczytu" pracy w grupie - ze względu na brak wiedzy, gotowości, chęci i jeszcze paru kwestii.
Desperacja i konsekwencja Męża jest ogromna, bo nie miał i nie ma łatwo. Przeze mnie - albo z mojego powodu. Jak zwał, tak zwał. Problem polega na tym, że do pewnych terapeutów ma zakaz wstępu, gdyż albo znam ich osobiście, albo sama byłam ich klientką. Póki co, szukają dla niego miejsca. Z mety został odrzucony przez jedną osobę - właśnie ze względu na mnie. Czyli Dyrektor Wykonawczy nadal jest w zawieszeniu. Co dalej? Okaże się za tydzień.
Na razie poinformował mnie o swoim odkryciu, którego dokonał po wczorajszym spotkaniu, a które jest dla niego czymś nowym, a mianowicie, że jest na mnie zły, ale mnie kocha. I to go dziwi, że można się złościć na osobę, którą się kocha. Ten szlak też już przetarłam.