Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

piątek, 20 grudnia 2013

1.430. Przygotowania

Sama na siebie (po części) ukręciłam bicz. Znalazłam na stronie sieciówki obuwniczej fajne skórzane buty (nie wierzę, że użyłam słowa niedawno zakazanego) za połowę ceny, a Dyrektor Wykonawczy tak się nakręcił, że chciał je koniecznie wczoraj wieczorem zobaczyć i przymierzyć. Podczas całej akcji w sklepie, która trwała zaledwie (!) czterdzieści pięć minut (tyle czasu zajęło mu przetestowanie jednej pary w trzech rozmiarach) miałam już serdecznie dosyć i poinformowałam Drugą Połówkę, że to był ostatni raz, kiedy zdecydowałam się mu towarzyszyć. No bo ile można? Jak widać są tacy (palcem nie pokażę), co potrafią. Na całe szczęście buty kupił, ale było bardzo blisko, żeby wyszedł z niczym.

Cola nie poskutkowała - mimo całonocnego moczenia w niej srebra. Może dlatego, że była biedronkowa? W każdym razie rano ponowiłam próbę z solą oraz folią i jest w miarę, bo do ideału daleko, ale cieszę się tym, co mam. W końcu to tylko biżuteria.

Mąż, jak pewnie większość ludzi, ma dziś w pracy tak zwaną Wigilię, a bardziej dosadnie i po imieniu rzecz nazywając - przedświąteczne picie do upadłego (o życzeniach, czy dzieleniu się opłatkiem nie ma co marzyć), z którego Dyrektor Wykonawczy nie korzysta - w przeciwieństwie do reszty kolegów. Jak co roku posiedzi więc z innymi przy stole, zje coś dobrego i wróci do domu nieprzyzwoicie trzeźwy.

Przed nim dwanaście dni wolnego, gdyż ze względu na specyfikę branży i brak zleceń w tym okresie, prawie cała załoga idzie na urlop. Zanim Mąż wyszedł do pracy, już zdążył mi zagrozić (albo obiecać), że będziemy uskuteczniać spacery, jazdę na łyżwach i bycie ze sobą. Za to solo Głos Rozsądku planuje iść do kina na "Hobbita", bo dobrze wie, że mnie na taki film nie zaciągnie nawet siłą. Ponadto, zamierza jeszcze nadrobić zaległości komputerowe, więc (być może) przełoży się to na jakiś nowy post na jego blogu.

Z przedświątecznej listy zakupowej, którą sporządziłam jakieś dwa tygodnie temu, powoli wykreślam to, co już mamy. A że oboje z Dyrektorem Wykonawczym uczymy się na błędach i pamiętamy jak było rok temu, tym razem mocno się ograniczyliśmy. W związku z tym potrzebujemy jeszcze śledzie w oleju i śmietanie, opakowanie flaków, parę plasterków wędliny, mandarynki, warzywa na sałatkę jarzynową, pieczywo oraz po kawałku sernika dla mnie, a szarlotki dla Męża.

Zaczniemy jednak jutro przed południem. Od spowiedzi u zakonników. Porządek w duszy ma bowiem pierwszeństwo nad wszystkim innym.