Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

środa, 25 grudnia 2013

1.435. Pierwszy ślizg

Zanim wyszliśmy wczoraj z Mężem na lodowisko, zaczęłam sobie żartować:

- A jak złamię nogę i święta spędzę na szpitalnym łóżku?
- Nie martw się, przyniosę ci tam serniczek.
- Schab i sałatkę też?
- Oczywiście.
- I kawę w termosie?
- Tak.
- No to już się nie boję. Idziemy.

Nic mi się nie stało. Nie zaliczyłam bliskiego spotkania z lodem, chociaż może i szkoda, bo Dyrektor Wykonawczy twierdzi, że tak bardzo jestem spanikowana, żeby się nie przewrócić, że jeżdżę strasznie zachowawczo. Głos Rozsądku uczył mnie techniki rozdeptywania robaka, bo póki co moja jazda wygląda jak ta na hulajnodze - w linii prostej do przodu odpycham się jedną nogą. A mnie się marzy takie "pływanie" po tafli lodu - raz w lewo, raz w prawo - na boki.

Nie byłam z siebie zadowolona, bo chciałabym już, natychmiast, od razu umieć tak jeździć jak inni. Mąż mnie stopował i pocieszał: "żona, i tak jesteś bardzo dzielna, bo pokaż mi jakąś czterdziestoczteroletnią kobietę, która zaczyna naukę jazdy na łyżwach w tym wieku?" Fakt - oprócz siebie nie znam żadnej.

Myśleliśmy, że nie będzie chyba prawie nikogo, ale okazało się, że inni amatorzy łyżwiarstwa pojawili się kilka chwil po nas. W sumie było może z piętnaście osób, więc i tak panował luz i spokój. Zdążyliśmy jednak obejrzeć maszynę, przygotowującą świeży lód. W namiocie o wiele zimniej niż na dworze, gdzie błękitne niebo, a w lesie prawie wiosna. No i zobaczyłam śnieg na stoku - sztuczny, bo sztuczny, ale był.