Przygotowań do naszej wigilijnej kolacji mieliśmy niewiele, ale zanim do niej usiedliśmy, spytaliśmy rodzicielkę, czy podzieli się z nami opłatkiem. Ucieszyła się i uśmiechnęła, ale jednocześnie nerwowo rozglądała się czy przypadkiem ojciec jej nie widzi. Udało się.
Czułam, że potrzebowała takiej chwili. Było naprawdę ciepło, blisko i szczerze. Po raz któryś z kolei zaprosiliśmy ją do do naszego małego stolika, ale odmówiła i szybko wróciła do męża oglądać telewizję. Oboje udawali przed sobą, że świąt nie ma. Ot, kolejny wieczór przed migającym ekranem. Cóż - są dorośli, mają wolną wolę. Uszanowaliśmy ją, bo przecież nic na siłę.
A my, podobnie jak rok temu, razem z Dyrektorem Wykonawczym złożyliśmy sobie życzenia, a potem zjedliśmy zupę grzybową z łazankami (ugotowaną przez matkę), dwa rodzaje śledzi z kromką chleba, sałatkę jarzynową, sernik oraz szarlotkę i mandarynki. I kolędowaliśmy trochę. Ja raczej biernie, gdyż talentu muzycznego nie mam żadnego, a wręcz Mąż zawsze mi powtarzał: "żona, ja cię bardzo proszę, nie śpiewaj już". No to słucham, a śpiewam w myślach.