Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

czwartek, 26 grudnia 2013

1.437. Święta

Różowy i Narcyz (jedyne ocalałe rybki w akwarium) nie zjadły kawałeczka opłatka, jaki Dyrektor Wykonawczy wrzucił im do wody w wigilijny wieczór. Nie przemówiły też do nas ludzkim głosem. Za to rano w skrzynce mailowej czekała na mnie wiadomość od mieszkańców małego zoo oraz ich opiekunki. Dostaliśmy świąteczne życzenia od całej osiemnastoosobowej ferajny (z Matołkiem na czele), wymienionej z imienia.

W tym roku wysłaliśmy z Mężem tylko jedną kartkę świąteczną (do naszej pani z kwatery w Sobieszewie). Zrobiłam też pewien eksperyment - czekałam na SMS-y od innych, a nie jak co roku nadgorliwie pisałam je pierwsza. Dostałam też kilka wiadomości, ale nie mam pojęcia od kogo, gdyż jakiś czas temu zrobiłam czystkę w kontaktach, kasując tak zwane martwe dusze, które nie odzywają się na co dzień.

Moja komórka od wigilijnego popołudnia ma włączoną opcję "milczy" i leży na biurku - nawet jak wychodzimy z domu. Tak chciałam i dobrze się z tym czuję. Życzenia mogą poczekać kilka godzin. Nic się nie stanie.

Nauczeni doświadczeniem poprzednich świąt na śniadanie jemy to, co zwykle, czyli miseczkę płatków owsianych z jabłkiem, żurawiną, pestkami dyni oraz słonecznika. Dopiero później w ruch idzie sałatka, schab, grzybki marynowane, dynia w occie (dla mnie), a papryka dla Męża. No i oczywiście ciasto.

Wczoraj poszliśmy na długi spacer. Było ciepło, słońce świeciło, wiał lekki wiatr, a ja miałam wrażenie, że wiosna czai się za horyzontem. Zresztą, kto to widział, żeby pod koniec grudnia pstrykać fotki takim oto roślinkom.




Staramy się spalić choć część z tych nadprogramowo skonsumowanych kalorii, ale droga daleka. Lepiej jednak iść na spacer, niż siedzieć w domu i jeść jeszcze więcej. W wigilijny poranek komisyjnie zważyliśmy się z Dyrektorem Wykonawczym. 82,5 - to jego waga, a 70 - moja. Jutro rano będzie powtórka z rozrywki. Zobaczymy ile mamy na plusie i do zrzutu.

Obejrzeliśmy lekkie, familijne filmy - Cudowne święta Jonatana oraz Stara miłość nie rdzewieje. Mąż nadrobił zaległości i napisał dwa posty na swoim blogu, który reaktywował chyba na dobre, bo i trzeci czeka w szkicach na publikację. Wiem, bo zawsze prosi mnie o korektę, gdyż sam robi tak koszmarne błędy ortograficzne, że aż wstyd, ale o tym ciiiiii, bo się wyda.

Dzisiaj poszliśmy obejrzeć żywą szopkę ze zwierzętami, ale mało co było widać. Pełno maluchów z rodzicami, więc na razie darowaliśmy sobie. Może jutro lub pojutrze spróbujemy ponownie. Dyrektor Wykonawczy idzie do pracy dopiero 2. stycznia, więc mamy przed sobą kilka wspólnych dni. Obejrzeliśmy za to dokładnie różne ozdoby na ulicznych choinkach. Niektóre fajne, bo trochę inne od tych, które znamy - przynajmniej jeśli chodzi o technikę wykonania.