Imbirowo-miodowo-cytrynowa mikstura Męża działa, bo czuję się lepiej niż wczoraj. Chociaż zanim wyszłam z domu, byłam dość słaba, lecz spora dawka świeżego powietrza od razu postawiła mnie na nogi. Plus całkiem długi spacer, do którego jestem pierwsza w kolejce.
Udało się nam wreszcie zobaczyć żywą szopkę! Co prawda fotki wyszły takie sobie, gdyż dość późno i pochmurno było, a przecież nie będę zwierzaków stresować lampą błyskową, bo to nieludzkie i sumienia bym nie miała tego robić. Dlatego świnka wietnamska, gołębie pocztowe, kury zielononóżki, gęsi, kaczki, małe kózki, lama i kucyk są w domyśle, a nie na zdjęciu.
Na ulicy natknęliśmy się też na sanie Mikołaja. Stały smutne, samotne i opuszczone - ani właściciela, ani reniferów, ani tym bardziej śniegu nie ma. Za to wieczorny widok bombek wynagrodził mi poprzednie braki.
Miałam napisać jeszcze o tym jak KUPOwaliśmy dla mnie kurtkę, ale zrobię to jutro kiedy Mąż będzie siedział w kinie na drugiej części "Hobbita" (z reklamami będzie ze trzy godziny).
Teraz uciekam do naszego laptopowego kina domowego na kolejny seans. Zapomniałam wspomnieć, że wczoraj oglądaliśmy W świecie kobiet, a za chwilę czeka nas projekcja Angele i Tony.