Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

piątek, 3 stycznia 2014

1.449. Na łopatki

W Nowy Rok już weszłam, a raczej dokuśtykałam. Zauważyłam, że albo moja lewa stopa jest jakaś dziwna, albo coś jest nie tak z jedną łyżwą. Po jakimś czasie spędzonym na lodzie nie jestem bowiem w stanie utrzymać jej prosto - mimo ustawiania jej (nieraz nawet na siłę) do pionu, ona wykrzywia się na zewnątrz, powodując ból, utrudniając jazdę i powodując moją frustrację - bo chciałabym dać z siebie więcej, a nie mogę. Z prawą było i nadal jest wszystko w porządku.

Podczas sylwestrowych ślizgów tak bardzo się przykładałam do wskazówek tamtej, wynalezionej przez Męża trenerki, że chyba przesadziłam z obciążeniem stopy. Ledwo szłam w swoich botkach. W domu też było podobnie. Po dwukrotnym posmarowaniu maścią dla sportowców, wreszcie mogłam chodzić normalnie.

Za to teraz mnie rozłożyło. Klasycznie, na łopatki. A już myślałam, że mi przeszło. Złudna nadzieja. Wystarczył noworoczny spacer do i z kościoła, wczorajsza msza i pogrzeb na cmentarzu, żebym została zaatakowana przez jakieś podstępne wirusy.

Siedzę więc dzisiaj w przymusowym areszcie domowym, bo nawet gdybym chciała, nie mam siły wyjść. W nocy miałam dreszcze i było mi zimno, a jak się obudziłam, dla odmiany poczułam gorąco. Mam zawroty głowy, która dodatkowo jeszcze mnie pobolewa. W nosie siedzi mi jakiś duszek i kręci glucikami na tyle skutecznie, że bez chusteczek higienicznych ani rusz. Apetyt gdzieś się zapodział i nawet czekolada mnie nie pociąga - a to nie są dobre objawy.

Tym razem zaaplikowałam sobie prawdziwe i sprawdzone leki (otrzymane już dawno od doktora Tomasza), które zawsze mam w apteczce - na wszelki wypadek. Imbir, cytryna i miód są za słabe i nie dają sobie rady z przeziębieniem. Koc leży obok mnie i nie wiem czy z niego niebawem nie skorzystam.

A poza tym, nie lubię początku nowego roku. Nachodzą mnie różne myśli (niekoniecznie fajne i miłe), włącza się opcja przemijania i przeżycia kolejnych 365 dni, o które jestem starsza. Tak będzie jeszcze do urodzin, czyli do następnej środy. Potem powinnam się wygrzebać z mojego obecnego dołka. 

Jak na złość jestem jeszcze tuż przed tymi babskimi dniami, które nie ułatwiają sprawy. Dodatkowo (żeby nie było zbyt radośnie) szef Męża nie zjawił się w pracy, zostawiając wszystkich podwładnych bez grudniowej wypłaty. Jak znam życie i tamtego pana, zapewne pojawi się w firmie dopiero 7. stycznia. Tylko czy wtedy wypłaci zaległe należności?

Przez powyższą sytuację zostaliśmy więc zmuszeni do pożyczenia pieniędzy od matki, czego oboje z Dyrektorem Wykonawczym unikamy jak ognia. Nie żeby rodzicielka nie chciała, o nie - wręcz przeciwnie - ona zawsze pyta czy nam wystarcza. Bo tak zwykle jest. Teraz nie bardzo mieliśmy wyjście - za 6 złotych nie damy rady przeżyć najbliższych dni.