Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

wtorek, 7 stycznia 2014

1.454. Lustra

Jakoś w ubiegły weekend, ale nie pamiętam dokładnie kiedy, bo mylą mi się ostatnie dni, siedzieliśmy sobie wieczorem z Mężem, który, ni stąd, ni zowąd zadał mi pytanie: "żona, czy tobie przeszkadza coś w naszym związku?"

A komu nie przeszkadza? Chyba nie ma takiej osoby i takiej pary - wszak ideały istnieją tylko w wyobraźni. To, o co pytał Dyrektor Wykonawczy wcale mnie nie zdziwiło, a tamta rozmowa nie była dla mnie żadną nowością, gdyż na bieżąco sprzątamy sobie w naszych sercach i duszach - często jedno drugiemu pokazuje gdzie jeszcze nie jest zbyt czysto.

Nasze bycie razem nie jest nieustannym spijaniem sobie z usteczek, słodzeniem, tiutianiem i jedną wielką wazeliną, o nie. Ścieramy się, spieramy, krytykujemy, pokazujemy co nas boli i głośno wyrażamy swoje potrzeby oraz oczekiwania wobec drugiej strony. Nie wyobrażam sobie, żeby było inaczej. Głos Rozsądku też nie.

Już od dawna nie ma u nas cichych dni, obrażania się, nieodzywania, machania ogonem rozwodowym, agresji, trzaskania drzwiami czy ostentacyjnego wychodzenia z domu. Jest za to złość adekwatna do sytuacji, bo jej kumulować w sobie nie wolno. No i obustronna szczerość, ale to przecież jasny jak słońce jeden z fundamentów, na jakim budujemy bycie razem.

Teraz jest szczególny czas dla Męża jako uczestnika grupy terapeutycznej, podczas której wychodzą na światło dzienne wszelkie demony, zmory i potwory. Dobrze jeśli się przed nimi nie ucieka, ale oswaja i obłaskawia. Te wszystkie działania prowadzą do unicestwienia owych stworów, o których po czasie można powiedzieć, że były to jedynie "strachy na lachy".

Informacje, jakie otrzymał Głos Rozsądku po swojej prezentacji za krzesełkiem, nie były niczym nowym, z czego oboje nie zdawalibyśmy sobie wcześniej sprawy. Mało tego - myśmy owe kwestie już dawno obgadali i nadal nad nimi się pastwimy, bo to one są tymi, które nam najbardziej przeszkadzają w naszym związku.

Mąż jak to Mąż - a to wejdzie w psią kupę, a to się czymś ubrudzi, a to zapomni szalika z pracy, a to zgubi rękawiczkę. Karioka jak to Karioka - trzyma rękę na pulsie i sprawuje nieustanną kontrolę - jak mamusia nad synkiem: "masz wszystko?", "niczego nie zapomniałeś?", "wziąłeś to i tamto?"

Mnie wkurza w Dyrektorze Wykonawczym jego powolność, guzdranie się, nieposkładanie i roztargnienie, a jego we mnie do szewskiej pasji doprowadza owa kontrola i mówienie mu co, gdzie, kiedy i jak ma robić. I tak sobie żyjemy, próbując wyjść z tego zaklętego kręgu przykładowego dialogu poglądowego:

- Bo gdybyś mnie nie kontrolowała, sam bym się pilnował.
- Gdybym cię nie kontrolowała, sam byś się zgubił.
- Traktujesz mnie jak małe dziecko.
- Bo sam się zachowujesz jak małe dziecko.
- Jestem dorosłym facetem.
- To zachowuj się jak dorosły facet.
- Dobrze, mamusiu.
- Ja ci dam "mamusię"!

Sytuacja patowa?

Tylko pozornie, bo my oczywiście zaczęliśmy grzebać w przeszłości, czyli w dzieciństwie. I tam się trochę poprzyglądaliśmy temu, co ujrzeliśmy. Dotarliśmy do samego źródła problemu, a nie skoncentrowaliśmy się jedynie na tym, co pływa na powierzchni. Ale o tym pisać nie mogę - ze względu na poszanowanie intymności oraz prywatności Męża, a także lojalności wobec niego.

Teraz już wiemy skąd i dlaczego jest, jak jest. Mało tego - mamy też gotową koncepcję jak z tego impasu wyjść. I próbujemy - metodą małych kroczków, czyli staramy się oboje, choć każde na własną rękę. Bo w sumie to, co nam w sobie przeszkadza - paradoksalnie - także nas jednoczy, gdyż jedno dla drugiego jest lustrem, w którym się przeglądamy.