Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

poniedziałek, 27 stycznia 2014

1.482. Kropla

Jedna kropla może przepełnić czarę goryczy. Jedna kropla może też drążyć skałę. Obu doświadczyłam.

Swojego czasu (wcale nie tak odległego, bo w którychś tam archiwalnych notkach na tym blogu) robiłam postanowienia noworoczne, z których większości nie byłam w stanie spełnić. Nie dlatego, że nie chciałam, czy że zmieniłam zdanie. Okoliczności zewnętrzne, czyli rzeczy, na które nie miałam żadnego wpływu, skutecznie blokowały realizację moich planów i marzeń.

Nauczyłam się jednego - życia tu i teraz, brania się za bary z tym, co jest obecnie, a nie malowania przyszłości czarnym kolorem. Nie oznacza to wcale, że się nie martwię i nie przejmuję, ale przynajmniej staram się nie tworzyć problemów póki ich jeszcze nie ma i nic na to nie wskazuje. Będzie problem, będę się zastanawiać jak go rozwiązać.

Zaczęłam działać. W tym kierunku idzie moja energia, czas i chęci. Nie opowiadam o tym, co mam zamiar zrobić, tylko biorę się do dzieła. Oczywiście, że niekiedy jestem zmuszona odpuścić, wycofać się i zrezygnować, bo nic na siłę. Ale robię coś konkretnego, a nie tylko o tym mówię.

Ograniczenia tak naprawdę są w głowie. Często wystarczy zmiana myślenia, nastawienia i podejścia, by cały mechanizm funkcjonował inaczej - sprawniej, lepiej, wydajniej, bardziej twórczo. Nieraz wystarczy ta jedna przysłowiowa kropla, która przepełni czarę goryczy. Zamiast siedzieć i płakać, myślę i zastanawiam się co, gdzie, kiedy i jak zrobić.

Dziesięć lat temu ową kroplą była sytuacja, w której mój ojciec ganiał mnie po domu z siekierą, po czym otworzył okno i powiedział: "skacz!" Wtedy coś we mnie pękło i zobaczyłam, że nie chcę tak żyć. Zaczęłam szukać rozwiązania. I znalazłam je - psychiatra, psycholog, terapeuta, grupa dla DDA. Powoli zaczęłam zmieniać myślenie, nastawienie i podejście. Czasochłonny, koszmarnie trudny i bolesny proces. Dałam radę. Emocjonalnie jestem wolna.

Kilka dni temu ową kroplą nie była jedna konkretna sytuacja, której głównym bohaterem (niezmiennie) był mój ojciec, lecz cały ciąg przyczynowo-skutkowy. Wtedy też coś we mnie pękło i zobaczyłam, że nie mam innego wyjścia jak tylko zostawić to wszystko, bo w przeciwnym razie cofnę się do stanu sprzed dziesięciu lat, a nie po to pracowałam nad sobą, by zaprzepaścić już nie tylko własne życie, lecz nasze wspólne - małżeńskie.

Doszłam do ściany w momencie, w którym nie mogłam zaspokoić swoich najbardziej podstawowych potrzeb, czyli możliwości snu, picia, jedzenia, umycia się i skorzystania z toalety. Trudno sobie czasem wyobrazić jak jeden człowiek (czytaj: mój ojciec) potrafi znęcać się psychicznie nad własną córką i zięciem. Jest naprawdę źle i będzie coraz gorzej - nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości.

Był taki dzień, w którym spojrzeliśmy na siebie z Mężem i oboje wiedzieliśmy (bo już wcześniej niejednokrotnie o tym rozmawialiśmy) - że choćbyśmy mieli żyć o chlebie i wodzie, świadomie dokonujemy tego wyboru, odpowiedzialnie podejmujemy taką decyzję i zmieniamy nasze życie. 

Znalazłam ogłoszenie. Zadzwoniłam. Umówiłam nas na spotkanie. Poszliśmy razem. Obejrzeliśmy dokładnie. Spytaliśmy o warunki. Wszystko nam pasowało. Pożyczyliśmy pieniądze. Podpisaliśmy umowę najmu. Wpłaciliśmy kaucję. Dostaliśmy dwa komplety kluczy. Pod koniec tygodnia się wyprowadzamy.