Jedna kropla może przepełnić czarę goryczy. Jedna kropla może też drążyć skałę. Obu doświadczyłam.
Swojego czasu (wcale nie tak odległego, bo w którychś tam archiwalnych notkach na tym blogu) robiłam postanowienia noworoczne, z których większości nie byłam w stanie spełnić. Nie dlatego, że nie chciałam, czy że zmieniłam zdanie. Okoliczności zewnętrzne, czyli rzeczy, na które nie miałam żadnego wpływu, skutecznie blokowały realizację moich planów i marzeń.
Nauczyłam się jednego - życia tu i teraz, brania się za bary z tym, co jest obecnie, a nie malowania przyszłości czarnym kolorem. Nie oznacza to wcale, że się nie martwię i nie przejmuję, ale przynajmniej staram się nie tworzyć problemów póki ich jeszcze nie ma i nic na to nie wskazuje. Będzie problem, będę się zastanawiać jak go rozwiązać.
Zaczęłam działać. W tym kierunku idzie moja energia, czas i chęci. Nie opowiadam o tym, co mam zamiar zrobić, tylko biorę się do dzieła. Oczywiście, że niekiedy jestem zmuszona odpuścić, wycofać się i zrezygnować, bo nic na siłę. Ale robię coś konkretnego, a nie tylko o tym mówię.
Ograniczenia tak naprawdę są w głowie. Często wystarczy zmiana myślenia, nastawienia i podejścia, by cały mechanizm funkcjonował inaczej - sprawniej, lepiej, wydajniej, bardziej twórczo. Nieraz wystarczy ta jedna przysłowiowa kropla, która przepełni czarę goryczy. Zamiast siedzieć i płakać, myślę i zastanawiam się co, gdzie, kiedy i jak zrobić.
Dziesięć lat temu ową kroplą była sytuacja, w której mój ojciec ganiał mnie po domu z siekierą, po czym otworzył okno i powiedział: "skacz!" Wtedy coś we mnie pękło i zobaczyłam, że nie chcę tak żyć. Zaczęłam szukać rozwiązania. I znalazłam je - psychiatra, psycholog, terapeuta, grupa dla DDA. Powoli zaczęłam zmieniać myślenie, nastawienie i podejście. Czasochłonny, koszmarnie trudny i bolesny proces. Dałam radę. Emocjonalnie jestem wolna.
Kilka dni temu ową kroplą nie była jedna konkretna sytuacja, której głównym bohaterem (niezmiennie) był mój ojciec, lecz cały ciąg przyczynowo-skutkowy. Wtedy też coś we mnie pękło i zobaczyłam, że nie mam innego wyjścia jak tylko zostawić to wszystko, bo w przeciwnym razie cofnę się do stanu sprzed dziesięciu lat, a nie po to pracowałam nad sobą, by zaprzepaścić już nie tylko własne życie, lecz nasze wspólne - małżeńskie.
Doszłam do ściany w momencie, w którym nie mogłam zaspokoić swoich najbardziej podstawowych potrzeb, czyli możliwości snu, picia, jedzenia, umycia się i skorzystania z toalety. Trudno sobie czasem wyobrazić jak jeden człowiek (czytaj: mój ojciec) potrafi znęcać się psychicznie nad własną córką i zięciem. Jest naprawdę źle i będzie coraz gorzej - nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości.
Był taki dzień, w którym spojrzeliśmy na siebie z Mężem i oboje wiedzieliśmy (bo już wcześniej niejednokrotnie o tym rozmawialiśmy) - że choćbyśmy mieli żyć o chlebie i wodzie, świadomie dokonujemy tego wyboru, odpowiedzialnie podejmujemy taką decyzję i zmieniamy nasze życie.
Znalazłam ogłoszenie. Zadzwoniłam. Umówiłam nas na spotkanie. Poszliśmy razem. Obejrzeliśmy dokładnie. Spytaliśmy o warunki. Wszystko nam pasowało. Pożyczyliśmy pieniądze. Podpisaliśmy umowę najmu. Wpłaciliśmy kaucję. Dostaliśmy dwa komplety kluczy. Pod koniec tygodnia się wyprowadzamy.