Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

czwartek, 30 stycznia 2014

1.486. Łyżka dziegciu

W poniedziałek, w drodze do domu pani, od której wynajęliśmy mieszkanie, zawzięcie i ostro kłóciliśmy się z Mężem. Powód był jeden - kiedy powiedzieć matce o wyprowadzce. Ja chciałam to zrobić jak już będziemy mieć podpisaną umowę i klucze. Dyrektor Wykonawczy nalegał, by poinformować ją tuż przed, czyli w czwartek.

Po doprecyzowaniu o co chodzi jednemu i drugiemu, po dosadnym (jednakże bez przekleństw) wyrażeniu swoich racji, wyszło na to, że Głos Rozsądku martwi się, iż matka zacznie truć, nie da mi spokoju i oddechu przez najbliższe dni. Jednak ja uparłam się, by powiedzieć jej o naszej decyzji zaraz po powrocie do domu, bo w końcu znam swoją rodzicielkę i dokładnie jestem w stanie przewidzieć jej reakcje. Doszliśmy z Mężem do porozumienia, czyli postawiłam na swoim, ale jak się za chwilę przekonacie, to był bardzo dobry pomysł.

Przyszłam, poszłam do kuchni zrobić sobie herbatę i coś do zjedzenia. Matka coś tam gotowała. Spytała mnie gdzie byłam. Bez zbędnych ceregieli poinformowałam ją, że szukamy mieszkania do wynajęcia. Mogłabym zatrudnić się na stanowisku jasnowidza jeśli chodzi o rodzicielkę i sposób, w jaki wyraża swoje emocje.

Najpierw była słowna agresja (na skutek szoku i lęku, że straci nad nami kontrolę) - że jesteśmy nieodpowiedzialni, że zwariowaliśmy, że sami nie wiemy co robimy i dalej w ten sam deseń. A ja spokojnie, z uśmiechem, stosując metodę zdartej płyty, powtarzałam w kółko to samo - że myśleliśmy o tym od dawna, że wszystko dokładnie sobie obgadaliśmy, że doskonale wiemy co robimy.

Potem matka zaczęła uderzać w tony męczeńskie i pytać - czy ktoś nam robi krzywdę, czy mamy źle, czy nie robimy co chcemy i tak dalej. Mój jedyny błąd, który wtedy popełniłam, polegał na tym, że usiłowałam jej wytłumaczyć, iż nie chodzi tu o nią, lecz o zachowanie ojca. No i wtedy rodzicielce znowu włączyła się agresja, gdyż zaczęłam pokazywać jej to, co ona wypiera, odrzuca i czemu zaprzecza, czyli alkoholizm ojca i jego destrukcyjny wpływ na mnie i na Męża. Przeczekałam tamten wybuch i wycofałam się, bo wiedziałam, że nieważne co powiem - ona i tak tego nie przyjmie. Matka (jak chyba większość osób współuzależnionych) woli żyć w iluzji, że problem alkoholu w tym domu nie istnieje. I tak od prawie pięćdziesięciu lat. Jej życie, jej prawo, jej iluzja.

Za chwilę weszła w fazę szukania winnego - czyli czyj to był pomysł i decyzja. "Nasza wspólna, jednomyślna i jednogłośna" - tego się trzymałam jak w przysłowiu tonący brzytwy. Niczym śledczy na przesłuchaniu, zadawała te same pytania po kilka razy, sprawdzając czy nie przedstawię innej wersji zdarzeń. Niestety - pudło. Zdarta płyta sprawdza się doskonale.

Następnie były pytania z gatunku wywiadowczych - gdzie, co, jak, za ile, kto, po co, czemu, dlaczego, czyli wyciąganie wszelakich informacji. Wiedziałam, że za moment będzie próba obrzydzania i szukania dziury w całym - że nie ta lokalizacja, że ciasno, że zimno, że daleko, że cokolwiek, byle się przyczepić.

Branie na litość i współczucie było kolejnym etapem. Szantaż emocjonalny też się nie powiódł. Ostrzeżenia o tym, że padniemy ofiarami oszustwa mnie nie zraziły. Jej troska o nasze finanse, "wyrażana" w dość przewrotny sposób, również nie była w stanie mnie złamać. Podobnie jak próby nakłonienia do zastanowienia się i zmiany decyzji.

Końcową fazą była ta związana z organizacją przeprowadzki - kiedy, jak, o której, czym. No i oczywiście naciski, byśmy nie zabierali zbyt wiele rzeczy, bo przecież niedługo tu wrócimy. Ewidentny problem z odcięciem pępowiny. No i kwestia tego, że nie będę jej odskocznią, gdyż zostanie sama ze swoim mężem.

Poniedziałkowym późnym wieczorem, tuż przed pójściem spać, weszła do mnie do pokoju (Mąż był jeszcze w pracy) i spytała kiedy powiem ojcu. Po co niby mam to robić, skoro od czasu poronienia on nie odzywa się ani do mnie, ani do Głosu Rozsądku? Po co mówić do ściany, która nie reaguje? Wtedy nastąpiła demonstracja łez, żalu i krzywdy, jaki ona i ojciec do nas mają, ale nie powiedzą nam o co chodzi. Szkoda - może wreszcie dowiedziałabym się co jest na rzeczy, ale do tego potrzeba otwartej komunikacji międzyludzkiej, a nie zamykania się w sobie i obrazy na cały świat i najbliższe osoby.

Spokój, opanowanie, konsekwencja, dystans i uśmiech - tym wygrałam. Serce nie tłukło mi się w klatce piersiowej jak dawniej, ciśnienie krwi nie rosło, dłonie się nie pociły, a w gardle nie ściskało.

We wtorek był spokój, cisza i prawie żadnych pytań ze strony matki. Wczoraj za to namawiała mnie, bym dzisiaj przed południem poinformowała ICH (bo ona uda, że nic nie wie) o wyprowadzce. Dziecinada, żenada i nie wiem co jeszcze.

Dyrektor Wykonawczy pojechał rano do tamtego mieszkania, rodzice wyszli po zakupy, a kiedy wrócili, rodzicielka złapała mnie za rękę i oznajmiła ojcu, że mam IM coś do przekazania. "Jutro się wyprowadzamy, wynajęliśmy mieszkanie" - krótko, konkretnie i na temat. Tak, jak się spodziewałam - ojciec nawet na mnie nie spojrzał i nie odezwał się ani słowem.

Zeszło ze mnie napięcie. Wszyscy wszystko wiedzą. Ojciec nie wyskoczył na mnie z siekierą, ani nie kazał mi wypier...... Przynajmniej na razie, bo z tak nieobliczalnym człowiekiem nigdy nic nie wiadomo. Aczkolwiek nie przewiduję większych problemów, gdyż jemu taki obrót sprawy jest na rękę - nie będzie musiał na nas patrzeć i rzucać bluzgami oraz kipieć agresją na nasz widok i robić nam na złość. Nie będziemy wchodzić i wychodzić, korzystać z kuchni, łazienki i przedpokoju.

Kosztowało mnie to wszystko sporo nerwów. Z powodu ogromnego stresu od soboty budzę się bardzo wcześnie rano, nie bardzo mogę jeść, bo żołądek mi się zawiązuje na supełek, a potem mam problemy z jelitami. Mąż za to zajada emocje i zastępuje odkurzacz - pochłania co tylko może w ilościach hurtowych. Opamiętał się kiedy wczoraj zagroziłam mu widmem suchego chleba i wody za parę dni.

Jeśli nic się nie zmieni, jutro po południu przewozimy nasze "klamoty i bambetle", jak je humorystycznie nazywam. Dzisiaj czeka nas ostatnia noc pod tym dachem.

A matka weszła w fazę ostatnią, czyli pomocową - oczywiście w tajemnicy przed ojcem ("masz tu chusteczki, kupiłam ci żurawinę, nie oddawaj mi tamtych pieniędzy"), bo ona miała i ma dobre serce, tylko pozwala na to, by małżonek od prawie pół wieku robił jej pranie mózgu.