Wczoraj byliśmy z Mężem o wiele mądrzejsi niż noc wcześniej, kiedy to żałowaliśmy ogromnie, iż po powrocie z Anglii zmuszeni byliśmy wrzucić do pojemnika Caritasu (z braku miejsca do przechowywania) naszą kołdrę o grubości trzynastu i pół tog/toga/togów? Trzeba było nas widzieć kiedy przygotowywaliśmy się do snu. Dyrektor Wykonawczy w rajtuzowych getrach, ja w podobnych, do tego po dwie pary (to ja) wełnianych skarpet i podwójny zestaw na górę dla mnie plus bawełniany komin zamotany wokół szyi. I co? Ano to, że obudziłam się o trzeciej nad ranem, bo się zgrzałam. Zakręciłam kaloryfery i zdjęłam wierzchnie skarpety. Chyba jeszcze trochę czasu musi upłynąć zanim przyzwyczaimy się do niższej niż u rodziców temperatury, ale to nie jest jakiś problem, lecz zaledwie mała niedogodność.
Wczoraj już mogłam śmiało usnąć, nie zważając na przejeżdżające pociągi, czy dość głośno pracującą lodówkę. Oswoiłam tamte dźwięki i jest dobrze, z czego się cieszę. Sofa, na której śpimy jest o trzydzieści pięć centymetrów węższa niż nasza, którą zostawiliśmy w poprzednim mieszkaniu. W tym wypadku rozmiar naprawdę ma znaczenie, ale da się przyzwyczaić i do ciasnoty. W końcu w Anglii dawaliśmy radę spać na jednoosobowym tapczanie, a potem na starym i zepsutym materacu (leżącym na podłodze), z którego wystawały sprężyny. Przez różne rzeczy przechodziliśmy z Głosem Rozsądku, więc jesteśmy dość zaprawieni w boju.
Wczoraj złapałam się na tym, że jak już sobie przysiadłam na chwilę, miałam wyrzuty sumienia, że czegoś nie robię. Wpadłam w jakiś trans, aż Mąż musiał interweniować. Dość dziwny stan, ale przyjemny, nowy i ciekawy.
Cicho tu jest. Spokojnie i praktycznie bez większych hałasów jeśli chodzi o sąsiadów. Nawet nie wiemy kto mieszka w sąsiednich trzech dziuplach. Czasem słychać odgłos wirującej u kogoś pralki albo plusk wody w wannie. Poza tym - jakby prawie nikt tu nie przebywał.
Uświadomiłam sobie, że zapomniałam zabrać jakieś nasze ślubne zdjęcie. Nie wzięłam też T-shirtów dla siebie. I jeszcze paru rzeczy, które okazały się być przydatne. Pojechaliśmy więc dzisiaj do rodziców i przywieźliśmy wypakowaną po brzegi siatkę potrzebnych przedmiotów. Po powrocie postawiłam dwie ramki na komodzie i od razu widać kto tu mieszka.
Z bardziej traumatycznych doświadczeń - budząc się nad ranem złapałam się na nasłuchiwaniu odgłosów ojca - czy klnie, czy hałasuje, czy otwiera na oścież okna i wyciera zewnętrzne parapety, czy zamiata przedpokój i stuka szczotką o drzwi do naszego pokoju. Potem dotarło do mnie, że przecież jestem już gdzie indziej i nie muszę się martwić, że nie mogę skorzystać z toalety kiedy wstaję w nocy. Wiem, że to minie, ale kilka ostatnich lat w tak niewiarygodnym stresie zrobiły straszliwe spustoszenie w mojej psychice.
Jednakże dzięki wszystkiemu złu i całej niesprawiedliwości, jakich doświadczyłam ze strony ojca, teraz w dwójnasób doceniam każdą spokojną i bezpieczną chwilę. Jeszcze nie do końca (wciąż bowiem nie mogę w to uwierzyć) umiem się cieszyć tym, gdzie jestem. Z pewną nieśmiałością i niepewnością podchodzę do zmienionej rzeczywistości, ale czuję różnicę. Wiem, że z każdym mijającym dniem będzie tylko lepiej.
Pierwszym poważnym zakupem, który dzisiaj poczyniliśmy była mała patelnia, bo mieliśmy tylko taką dużą, przywiezioną z Anglii. Teraz mogę już smażyć pyszne omlety, które tak bardzo lubi Dyrektor Wykonawczy.
Wygląda na to, że moje marzenie o bezpiecznym domu z kochającym Mężem właśnie się realizuje.