Dokładnie dwadzieścia lat temu, po wielu miesiącach takiej zwykłej wymiany odręcznie pisanych listów i pocztówek, poznałam osobiście kogoś, kto przyleciał do mnie z bardzo odległego i egzotycznego kraju. Kogoś, z kim spędziłam prawie dwa miesiące non stop, pokazując mu moje miejsca tutaj, a także odwiedzając w tym czasie jego dom rodzinny w Syrii, poznając tam jego siostrę, przyjaciół i znajomych, zwiedzając meczety i zabytki. Kogoś, kto w tamtym okresie wydawał mi się być miłością mojego życia. Kogoś, kogo zachowanie w końcu doprowadziło mnie do sięgnięcia po telefon i umówienia się na spotkanie z pewnym psychologiem, a później do zerwania tamtej toksycznej i wyniszczającej mnie relacji.
Długo, długo potem dowiedziałam się o wybuchu wojny domowej w Syrii - w kraju, który zaledwie kilka lat wcześniej wydał mi się tak spokojnym i bezpiecznym miejscem, że aż niewiarygodne. Patrzyłam na przesuwające się w telewizorze kadry z jakże znajomych mi obrazów Damaszku, Aleppo, Hamy, Hims i nie mogłam uwierzyć własnym oczom w to, co widziałam. Jak domki z kart - wszystko było jedną wielką ruiną, a oczy ludzi przepełnione nienawiścią.
Dzisiaj wreszcie doczekałam się na najświeższy i najnowszy teledysk do utworu 4:30, pochodzącego z filmu "Kamienie na szaniec", którego wykonawcą jest Dawid Podsiadło. Oglądając go, ale także wracając pamięcią do samej książki i losów Alka, Zośki oraz Rudego, zadumałam się na dłuższą chwilę nad tym, jakie mamy szczęście, żyjąc tu i teraz, w takich, a nie innych czasach i jak bardzo niejednokrotnie nie doceniamy pokoju, zamiast tego koncentrując się na narzekaniu i utyskiwaniu na przyziemne niedostatki.