Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

wtorek, 18 lutego 2014

1.512. Post na "nie"

Chińczyk razem ze sobą chyba przywlókł jakieś paskudztwo, bo najpierw on sam dokonał żywota, potem padł Różowy, a wczoraj Narcyz. W akwarium Męża jest tylko woda i żwirek. I na innych lokatorów nie ma raczej co liczyć. Co prawda, w ramach czarnego humoru, Dyrektor Wykonawczy zaproponował mi wrzucenie do środka puszki z sardynkami, zrobienie im zdjęcia oraz umieszczenia go na blogu, ale jakoś niekoniecznie tamten pomysł wydał mi się odpowiednio śmieszny.

Przeprosiłam się dzisiaj z żelazkiem i deską do prasowania. Po tylu latach posuchy fajnie było przypomnieć sobie jak to jest. Sytuacja mnie zmusiła, gdyż czasem w pewne miejsca trzeba założyć coś, co wymaga odświeżenia na gorąco. Nie żebym nie lubiła prasować. Wręcz przeciwnie. Tylko zawsze jakoś zakładałam inne ubrania, a nie takie "ą", "ę".

Głos Rozsądku po cichu i w skrytości ducha liczył na to, że jak będę miała kuchnię do własnej dyspozycji i bez matczynej kontroli tego co, jak, gdzie, po co i dlaczego robię, polubię gotowanie. Nie, nie i jeszcze raz nie. To jest naprawdę ostatnie miejsce i ostatnia czynność, jaką wykonuję. Nie jestem w stanie ogarnąć dwóch garnków naraz, gotującej się wody w czajniku, wyjmowania talerzy, sztućców i kubków plus jeszcze nakładać surówkę. W domu mogę zrobić absolutnie wszystko, ale bariery kuchni nie potrafię w sobie przełamać. Zła jak osa, wkurzona na maksa, a z nerwów wszystko leci mi tam z rąk. W takim stanie nie powinnam przekraczać progu tego pomieszczenia, bo mogę tylko zaszkodzić, zepsuć i zniszczyć.

Od trzech tygodni, systematycznie co kilka dni, dzwonię do UPC w celu wyjaśnienia i zakończenia sprawy z transferem usług internetowych z adresu rodziców na ten nowy. Co dyżur to inna konsultantka, udzielająca innych informacji. I komu wierzyć? Sił już nie mam, za to posiadam dwa konta abonenckie z dwoma różnymi numerami oraz usługami, w dwóch różnych miejscach i w obu jestem winna pieniądze za comiesięczny abonament. Brawa dla niekompetencji i bałaganu panującego pod szyldem UPC!

Ratuje mnie moje dość specyficzne poczucie humoru. Dobrze wiem, że to, o czym napisałam, to bzdety i bzdury. Nawet problemami ich nazwać nie można, bo grzech. Ale dobrze, że coś takiego się pojawia, żeby nie było za mdło. W końcu jak ktoś dzień w dzień pracuje przy taśmie z czekoladkami, pewnego dnia nie może już na nie patrzeć, prawda?