W tym naszym obecnie uwitym gniazdku jest mi tak dobrze, że aż nie chce mi się z niego wychodzić, a wracam tu jak na skrzydłach. Chyba nigdy jeszcze nigdzie tak się nie czułam. Nie byłam (i wciąż nie jestem) przyzwyczajona, by czegoś podobnego doświadczać.
Stres jak powietrze z balonu zszedł ze mnie i z Męża, bo przestaliśmy się wreszcie kłócić o bzdety. W nasze życie wkroczyła harmonia, aczkolwiek czasem urozmaicamy je sobie, żeby miało wyrazisty smak.
Wczorajszy wieczorny spacer do paczkomatu został uwieńczony powodzeniem. Z trzema książkami pod pachą wróciliśmy do domu.
A dzisiaj tradycyjnie - całotygodniowe większe zakupy, małe sprzątanie, wizyta u rodziców i zabranie kolejnych rzeczy, a potem czekanie na odwiedziny R. (tej od kota lubiącego sernik).
Czasem jest tak fajnie, że aż nudno i za bardzo pisać nie ma o czym...