Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

środa, 26 lutego 2014

1.523. A dlaczego nie?

Przyznam, że ostatnio dość często słyszałam zdziwienie (a czasem i szok) kiedy wspominałam w czyjejś obecności o chęci podjęcia się wolontariatu hospicyjnego. I zawsze potem padało to samo pytanie: "ale dlaczego akurat tam?"

Zaczęłam się zastanawiać od kiedy tak naprawdę ta idea zakiełkowała w mojej głowie. Chyba już wiem. Nie było to jednak jakieś konkretne wydarzenie, lecz raczej zbieg różnych okoliczności na przestrzeni całego mojego życia.

Nigdy tak naprawdę nie pożegnałam się ani z moimi babciami, ani z dziadkiem. Nawet nie wiedziałam, że umierają. Nikt ze mną o tym nie rozmawiał, choć w przypadku śmierci pierwszej babci miałam osiemnaście lat. Dopiero kilkanaście miesięcy temu (z listu do stryja) dowiedziałam się jak zginął mój drugi dziadek, bo przez tyle lat żyłam w nieświadomości. Jeden wujek, drugi wujek, kuzyn - ich też nie miałam sposobności pożegnać.

Śmierć mojej przyjaciółki i zarazem przyszywanej babci, którą poznałam w szpitalu i z którą utrzymywałam kontakt przez następnych kilkanaście lat - aż do czasu jej pogrzebu.

Niespodziewana śmierć mojego przyjaciela chorego na raka, z którym nie zdążyłam się już zobaczyć po powrocie z Anglii, choć udało mi się z nim porozmawiać przez telefon.

Potem trafiłam na trzy książki pewnej szwajcarskiej lekarki, która dogłębnie zajęła się tematem śmierci, umierania i była chyba pierwszą osobą, która tak odważnie dotykała tak trudnych tematów. Przeczytałam jej trzy książki. W ubiegłym tygodniu zamówiłam kolejne trzy, z których o jednej z nich napisałam tutaj. Poszukuję jeszcze "Życiodajnej śmierci", gdyż tylko tej mi brakuje, a póki co nie jest nigdzie dostępna w normalnej cenie.

Strata Adasia była chyba ostatnim kamyczkiem wrzuconym do hospicyjnego ogródka. Na zadawane wciąż to samo pytanie: "ale dlaczego akurat tam?" mogę odpowiedzieć: "a dlaczego nie?"

Coś mnie ciągnie do hospicjum. Nie umiem tego nazwać, ani wytłumaczyć. Czuję, że to jest to miejsce. Nie wiem czy dam sobie radę, ale jestem przekonana, że chcę spróbować.

Temat śmierci nie jest dla mnie żadnym tabu. Nie uciekam od niego. Nie uważam, że ona mnie nie dotyczy. Chcę o niej rozmawiać. Szczerze i otwarcie. Jestem empatyczna i wrażliwa. Umiem słuchać. I być.

Dzisiaj dostałam mail z propozycją bezpłatnego szkolenia "streetworking w środowisku osób bezdomnych". W tym się nie widzę i nie odnajduję. Wciąż czekam na to moje wymarzone, hospicyjne szkolenie.

A w tak zwanym międzyczasie zadzwoniłam do pewnej pensjonariuszki domu pomocy społecznej, która bardzo ucieszyła się z tamtego telefonu, wcale się z tym faktem nie kryjąc, i - jak sama powiedziała - "z utęsknieniem" będzie na mnie czekać.