Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

1.583. Prawie powódź

Kto rano wstaje, ten nie ma wody - oto dzisiejsze motto. Około czwartej nad ranem obudziłam się, żeby skorzystać z toalety, a przy okazji dlatego, iż dobiegły mnie jakieś głośne (nie tylko jak na tę porę, ale ogólnie) krzyki dochodzące z klatki schodowej.

Półprzytomna poszłam do łazienki, a potem popatrzyłam przez wizjer. Nikogo nie ma, ale światło się świeci, a ktoś hałasuje. Gdyby nie to, iż w byłam w samej bieliźnie oraz T-shircie, z zatyczkami w uszach oraz opaską podniesioną jak przyłbica na czole i rozczochranych włosach, otworzyłabym drzwi i dowiedziałabym się o co chodzi. A tak wróciłam do ciepłego łóżka oraz nieświadomego niczego Dyrektora Wykonawczego i poszłam spać dalej.

Mąż obudził mnie po szóstej tekstem: "mam dla ciebie dwie wiadomości - jedną złą, a drugą dobrą - nie ma wody, ale kocham cię". Faktycznie w kranie sucho. Poczekaliśmy do siódmej, by Głos Rozsądku zadzwonił do administracji z pytaniem co się stało. Pękła rura w mieszkaniu na naszym piętrze i zalało to poniżej, a także sporą część schodów. Trwały poszukiwania właścicielki feralnego lokalu, ale dość szybko zakończyły się one sukcesem i odkręceniem zakręconego na czas naprawy zaworu.

Przeżyliśmy już tutaj prawie pożar, a teraz prawie powódź. Nieźle jak na początek trzeciego miesiąca wynajmu. A propos tego ostatniego - pojechaliśmy dziś do naszej pani Wu, żeby uiścić opłaty za kwiecień oraz rachunek za gaz. Cudowna kobieta to jest - za każdym razem tak czuję. Zostaliśmy wyściskani i wyprzytulani, żeby starczyło nam aż do maja.

Sześć oraz szesnaście metrów sześciennych i sześćdziesiąt kilowatogodzin - tyle mniej więcej zużywamy miesięcznie wody, gazu oraz prądu. Wiem, bo co tydzień, zawsze w sobotę, spisuję stan wszystkich trzech liczników i porównuję. Dzięki temu łatwo obliczamy ile wyniesie nas każdy rachunek i nie ma szoku przy jego otrzymaniu.

Upiekliśmy przysłowiowe dwie pieczenie przy jednym ogniu, gdyż od pani Wu poszliśmy do supermarketu kupić kilka słoików wraz ze smaczną zawartością grzybków marynowanych, dyni, papryki, majonezu i ogórków konserwowych, które będą czekać na Wielkanoc. Niniejszym zainaugurowaliśmy sezon na powiedzenie: "nie rusz, to na święta" oraz uniknęliśmy przedświątecznego tłumu w sklepie.

Skończył się weekend, wróciła więc piękna i ciepła, słoneczna pogoda. Fotki jeszcze z wczoraj - jak widać z mlekiem na niebie w tle.