No to się narobiło, a właściwie znowu wszystko (czyli winę) można zrzucić na mnie. Bo niby na kogo?
W niedzielę umówiłyśmy się z panią Em na telefon w sprawie moich u niej odwiedzin w tym tygodniu. Chodziło o uzgodnienie konkretnego dnia, bo wszak to Wielki Tydzień. Dzisiaj moja podopieczna (zgodnie z obietnicą) zadzwoniła do mnie.
- Kochana moja, czy pasuje ci czwartek o jedenastej?
- Pewnie.
- No to wspaniale.
- Mam przyjść sama czy z Mężem?
- A właśnie - a propos - miałam cię spytać - co on o mnie mówił?
- Że jest pani miła, sympatyczna i fajna.
- Oj to dobrze, bardzo dobrze. Wiesz, że twój Mąż w realu jest jeszcze fajniejszy niż na zdjęciu?
- Cieszę się, pani Em.
- Bo wiesz, muszę ci się do czegoś przyznać.
- Tak?
- Bo ja się w nim zakochałam. Szkoda tylko, że bez wzajemności.
- Czyli rozumiem, że mam przyjść z Mężem, pani Em?
- Jak tylko on będzie miał ochotę się ze mną spotkać, bo ja z nim - zawsze.
Niezły bigos zgotowała moja podopieczna. Nic to - trzeba będzie go zjeść. Jak zwykle nasze nowe, lecz cudowne trio da radę.