Klasycznie - jak ruchy wskazówek zegara, czyli zaczynając od lewego górnego rogu, na kwadratowo tym razem, od pierwszego do dwunastego, z kulminacją i kwintesencją przypisaną środkowej trzynastce - oto instrukcja obsługi przygotowywania przeze mnie najważniejszych momentów z historii narodzin pionierskiego sernika na zimno.
Zrobiłam go całkiem sama (nie z proszku z torebki, ale z prawdziwych składników) i na dodatek w absolutnej tajemnicy przed Mężem (plan pierwotny zakładał wspólne i dwuosobowe wykonanie deseru dopiero jutro), nie zdradzając się przez telefon ani słowem co też porabiałam w trakcie kilku godzin bytności w pracy Głosu Rozsądku.
Czy zjadliwy? Okaże się nazajutrz - no chyba, że Dyrektor Wykonawczy nie da rady się powstrzymać i zacznie degustować zaraz po powrocie z fabryki. Już się boję i z duszą na ramieniu oczekuję werdyktu kubków smakowych mojego ślubnego łakomczucha.
No i wreszcie - po około siedmiu latach od nabycia, nasz zakupiony w Anglii mikser został użyty po raz pierwszy!