Słabosilna jestem, ale dzielna, bo walczę. Aczkolwiek musiałam odwołać spotkanie z panią Em i pójście po książki dla niej. Wiem, że nie dałabym rady skoro zwykłe wyjście do osiedlowego sklepu jest dla mnie sporym wysiłkiem, a co dopiero godzinny marsz do biblioteki w obie strony z siatką pełną lektury. Moja podopieczna miała wystarczająco ciężkie przeżycia w ciągu ostatnich lat, więc czyta jedynie lekkie romanse i romansidła. Wcale się jej nie dziwię - szczególnie po tym, co mi o sobie opowiedziała.
Widać już pomału koniec tych wszystkich robót budowlanych związanych z ocieplaniem i malowaniem bloku. Budynek nabiera ostatecznych kolorów - przyznam, że dość ciekawych i osobliwych. Właśnie w tej chwili na naszym balkonie ciężko pracuje trzech fachowców, których szczerze podziwiam, bo widzę ile zdążyli zrobić zaledwie przez osiem dni.
A dzięki remontowi mieszkania sąsiadów (a ściślej rzecz biorąc hałasowi na skutek wiercenia) zintegrowałam się solidarnie z dwiema sąsiadkami, z którymi na schodach rozprawiałyśmy co z tym fantem zrobić. Zgłosiłam chęć uczestnictwa w zbiorowym donosie, który wymyśliła pani od psa i telefonu. Na tyle skutecznie musiało jej to pójść, bo dzisiaj wiercili króciutko. Jakby co, umówiłyśmy się, że ma do mnie zapukać. W razie potrzeby.
W głowie trochę myśli jeszcze nie bardzo poukładanych, więc daję im czas. Za to na głowie genialna fryzura, którą stylizuję sobie gumą (albo pastą) w zależności od nastroju - albo na grzeczną i ulizaną na boczek, albo na zadziorną i postawioną z czymś na kształt loka do góry. Trzy zaufane i nieznane sobie kobiety, którym przesłałam swoje nowe fotki, zdecydowanie opowiedziały się za pierwszą opcją. Mężowi bardziej podobam się w tej drugiej. Sama czuję się świetnie w obu. I chyba to jest najważniejsze.