Szpak na wyciągnięcie ręki, ogromne kwitnące maki i pierwsze piwonie. Do tego zapach krzaków bzu i nieśmiało opatulonych liśćmi konwalii. Oto dzisiejsze obrazy, które uwieczniłam w kadrze. Tym razem jedynie sercem i pamięcią.
Fantastycznie było też dowiedzieć się, że dwie osoby, które bardzo lubię i znam, są małżeństwem. Obojgu pogratulowałam, gdyż cieszę się ich szczęściem. Zrobili mi tamtą wieścią olbrzymią niespodziankę. Mąż również nie mógł w to uwierzyć.
W domu o jeden stopień cieplej, lecz wilgotność wciąż oscyluje w granicach 70-75 %. Folii z okien zdjąć jeszcze nie można, bo panowie skończyli już malować blok, lecz prawdopodobnie jutro będą działać z kolorem na balkonach.
Odwiedziłam mojego ulubionego lekarza. Dostałam skierowanie na badanie moczu, receptę na inhalatory oraz sugestię zakupu tabletek z żurawiną. Jako grzeczna pacjentka poszłam do apteki i wróciłam z zawartością siateczki. Siuśki w pojemniku (mężowskim kurierem) powędrują do przychodni dopiero w poniedziałek rano.
Liczę na słońce i ciepłą pogodę w weekend. Zamierzam wreszcie porządnie i na zapas wygrzać się na dworze, skoro w domu nie mogę.