Praktycznie prawie cały dzień spędziłam poza domem. O pogodzie pisać nie będę, bo nie ma o czym. Lało, wiało, słońce sporadycznie wychodziło zza chmur, więc o grzaniu się w jego promieniach mogłam zapomnieć.
Nieobecna duchem byłam, gdyż po kolejnym szkoleniu prowadzonym przez Czarodzieja moje myśli się zapętlały, chodząc własnymi ścieżkami, a Mąż pilnował mnie i moich nóg, bym w coś (albo kogoś) nie weszła lub niechcący nie zrobiła sobie krzywdy.