Ciekawe czy doczekam się chwili, w której w tej naszej kawalerce poczuję ciepło, a może nawet upał? Jest mi nieustannie zimno i wcale nie narzekam, lecz stwierdzam fakt. W nocy śpię w spodniach od dresu i bluzie z długim rękawem, a w dzień siedzę owinięta szczelnie polarowym kocem. Za oknem wieje, dmie i co tam kto jeszcze chce. A dodatkowo zapowiadają ulewne deszcze. Brak słońca jest równoznaczny z wysoką wilgotnością, która powoduje uczucie chłodu, czyli koło się zamyka.
Podobnie jak w wielkanocną sobotę tak i wczoraj doświadczyłam migrenowego bólu głowy przed i po wizycie w mieszkaniu rodziców. Gdyby nie matka, która prawie wprost zaprosiła mnie na herbatę (!) oraz kilka potrzebnych rzeczy, które chciałam zabrać z szafy, wolałabym nie musieć tam jeździć. Stanowczo lepiej czuję się kiedy rodzicielka zawita w nasze progi - ostatnio nawet taka sytuacja miała miejsce, co naprawdę mnie cieszy.
Poczyniłam pewne postępy w swoim podejściu do zamykania drzwi wejściowych, co oznacza że w ciągu dnia staram się nie używać zabezpieczenia w postaci łańcucha. W mojej głowie nie ma też tej natrętnej myśli, która towarzyszyła mi bardzo długo, że jak wyjdę, ktoś może się nam włamać do mieszkania i powinnam jak najszybciej wracać.
Przymusowa potrzeba kontrolowania zewnętrznych hałasów powodowała też u mnie niechęć do zmywania naczyń, gdyż szum wody i piecyka zagłusza inne odgłosy, a ponadto będąc w kuchni nie widzę drzwi wejściowych. Pokonałam i tę przypadłość. Zmywam po sobie - nawet kilkakrotnie w ciągu dnia, czym wprawiam w osłupienie Męża.
Ograniczenia są we mnie i tak naprawdę ode mnie zależy czy chcę, czy nie być ponad nimi. Raz się potknę, lecz wstanę, by przewrócić się po raz kolejny. Radość znajduję w tym, że podnoszę się samodzielnie. Bez niczyjej pomocy. I walczę z tymi swoimi mniejszymi i większymi strachami.