Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

czwartek, 15 maja 2014

1.635. Jesz jak zarabiasz

Gdyby każdy narysował genogram swojej rodziny i podszedł do niego szczerze, otwarcie i prawdziwie, jestem pewna, że rezultaty takiej prezentacji mogłyby wprawić autora w osłupienie. Znam z autopsji, gdyż wiem jak to jest. Po części towarzyszyłam też Mężowi podczas pracy nad swoim rysunkiem.

Kilka dni temu spotkałam się ze znajomą. Historia, która dotyczyła jej dalszej rodziny, mogłaby być idealnym przykładem schematów w kwestii roli kobiety i mężczyzny - schematów powielanych z pokolenia na pokolenie.

Ciężko było mi nawet wyobrazić sobie sytuację, w której starszy i chory raka nestor rodu ląduje w szpitalu, a lekarze stwierdzają u niego zagłodzenie - nie dlatego, że jest biedny, ani nie dlatego, że odmawia przyjmowania pożywienia, lecz dlatego, że jego żona mu go nie daje argumentując ten fakt jednym zdaniem: "jesteś zerem, do niczego w życiu nie doszedłeś, więc nie zasługujesz na to, by cię żywić".

W szpitalu nie odwiedza go ani wspomniana wyżej małżonka, ani żadna z dwóch córek. Codziennie przychodzi za to zięć, który w swoim własnym domu przeżywa dokładnie to samo, co jego teść. Słowa, które słyszy od własnej żony brzmią podobnie: "mężowie moich koleżanek mają własne firmy, a ty jesteś tylko zwykłym kierownikiem, więc jesz tak, jak zarabiasz".

Dziwnym zbiegiem okoliczności owa kobieta zapomniała, że jej druga połówka po urodzeniu się dzieci zajął się ich wychowaniem, żeby ona mogła realizować się zawodowo i dojść do takiego stanowiska, jakie piastuje obecnie. Do tej pory to on odrabia z nimi lekcje, wozi je do szkoły i spędza z nimi czas. Żona jest niedzielną mamą, która ładnie je ubiera, wsadza do samochodu i zabiera do własnej matki. Oczywiście bez męża, który w samotności spędza także każde święta.

Kilkuletnia córka jest wpatrzona w matkę jak w obrazek, zabiegając o jej miłość, akceptację i zainteresowanie. A mamusia przekazuje latorośli mądrość życiową w postaci: "masz być dobrą partią, a nie wyjść za byle kogo jak ja".

Podobna sytuacja ma miejsce w czterech ścianach, gdzie mieszka druga córka z rodziną. Jej mąż nie ma prawa usiąść ze wszystkimi przy stole. Czeka grzecznie w kuchni aż inni domownicy skończą posiłek, by dostać na byle jakim talerzu resztki tego, czego nie zjedli najbliżsi. Bo w oczach małżonki jest życiowym nieudacznikiem, który nie zasługuje na to, by go żywić.

U tych wszystkich mężczyzn zastanawia mnie konsekwentna bierność, uległość i godzenie się na bądź, co bądź przemoc psychiczną ze strony kobiet. Każdy z nich przecież pracuje i zarabia. Co prawda nie tyle, ile chciałyby ich żony i nie na takich stanowiskach, jakich one by oczekiwały, ale jednak.

Na zadane przeze mnie pytanie "dlaczego ci faceci tkwią w takich chorych relacjach?" dowiedziałam się, że panowie boją się jednego - a mianowicie tego, że ich małżonki odbiorą im dzieci, więc dla ich dobra siedzą cicho, są grzeczni i potulni. Aż strach pomyśleć z jakim bagażem pewnego dnia wyfruną z gniazd ich pociechy...