- Co czujesz i z czym wychodzisz po dzisiejszym spotkaniu? - takie pytanie zadał Czarodziej każdemu z uczestników kolejnego szkolenia.
- Niedosyt - odpowiedziałam kiedy zwrócił się do mnie.
- Bardzo mnie to cieszy, bo on świadczy o chęci dalszego rozwoju - usłyszałam.
Już kilka tygodni temu, po pierwszej prezentacji, podeszłam do Czarodzieja i powiedziałam mu, że od czasu grupy terapeutycznej dla DDA jest to najlepsze, co mogło mi się w życiu przydarzyć jeśli chodzi o warsztaty bazujące na psychologicznym podejściu do tematu.
Uwielbiam to uczucie (o którym pewnie już pisałam) kiedy siedzę i chłonę wiedzę jak gąbka wodę, uśmiechając się do samej siebie od środka (a czasem smucąc - gdy dotykam jakiegoś zranienia), odkrywając nowe obszary i rejony, o istnieniu których nie miałam jeszcze pojęcia.
Lubię słuchać odpowiedzi na pytania, które chciałabym zadać w danym momencie (lecz milczę jak zaklęta, nie przerywając), a które Czarodziej wyczuwa telepatycznie i podaje mi je gotowe jak na tacy.
Fantastyczne jest utwierdzanie się w przekonaniu o słuszności swoich poglądów, myśli, czy zachowań podczas przeglądania się w słowach wypowiadanych przez prowadzącego. Świadomość, że coś już wiem jest ogromną siłą do dalszego rozwoju, pobudzającego wspomniany na początku niedosyt.
Tym razem było o poczuciu humoru, motywacji, o ograniczeniach w nas samych. O roli psychologa i psychiatry. O tym kiedy, jak i dlaczego system immunologiczny nie pracuje tak, jak powinien. O tym kto najczęściej choruje na nowotwór i co zadziało się w jego życiu w ciągu ostatnich dwóch lat od czasu diagnozy. O roli stresu, który nie zawsze jest zły. O obniżeniu na niego tolerancji, o słabszym psychicznie społeczeństwie, o braku przygotowania na zaistniałe przemiany związane z pracą, mieszkaniem i poczuciem bezpieczeństwa.
O tym, że najważniejsza jest miłość do bliźniego i relacja z drugim człowiekiem. O byciu ludzkim i o najpiękniejszej satysfakcji, jaką jest uśmiech chorego. O elastyczności terapeuty, gdyż nie ma uniwersalnej metody na wszystko. O tym, że nic na siłę, bo nie da się zbawić świata. O słowach Artura Schopenhauera - "trzeba dojrzeć, aby dojrzeć".
O lęku, który jest najtrudniejszym ograniczeniem w kontakcie z chorym na nowotwór, ale także o przeciążeniu, wypaleniu, zmęczeniu, bezradności i zniechęceniu. O tym, że dobrze jest mieć w takich chwilach swoje "coś" - niezależne od innych osób, lecz jedynie od nas samych. O tym jak ważne jest wsparcie osób bliskich. O odcinaniu się z momentem wyjścia od pacjenta. O tym, że to, co dotyczy chorego (nadzieja, lęk, sens), dotyczy również i nas.
O relacji w rodzinie na płaszczyźnie dziecko - rodzice. O tym, że przyczyną większości cierpień jest bałagan wyniesiony z domu. O mętliku, który tworzy się w głowie pociechy, gdy dostaje zbyt dużo rzeczy materialnych. O stosunku do pieniędzy. O tym, że decydowanie się na dziecko to wielka odpowiedzialność. O umiejętności (która albo jest, albo jej nie ma) radzenia sobie w życiu.
O historiach, które są najbardziej obciążające dla terapeuty. O tym, że tylko wyjątkowi pacjenci chcą pomocy. O "trawiących" w sobie problemy, którzy najczęściej chorują na nowotwory i choroby serca. O instynkcie pierwotnym, czyli powonieniu.
O normalności, otwartości, serdeczności i życzliwości wobec pacjenta, który jest bardzo wyczulonym i świetnym obserwatorem - jak każdy człowiek będący w kryzysie, czy stanie zagrożenia życia. O unikalnej więzi między wspierającym a wspieranym.
O stronniczości oraz intymności w kontakcie terapeuty i pacjenta. O kontrakcie. O dystansie i kontroli. O uzupełnianiu się. O tym, że terapeuta podąża za pacjentem i pomaga mu iść właściwą drogą. O podróży do zdrowia. O dawaniu pacjentowi przestrzeni.
O nakładach finansowych i czasowych, jakie są potrzebne, by zdobyć wszelkie uprawnienia terapeutyczne. O studiach, terapii własnej, superwizji. O odwadze i doświadczeniu. O Bożej iskrze. O programie Simontona i zadaniach dla pacjenta w ramach RTZ. O nadzorowaniu postępu. O lęku przed zmianą przekonań i przed dopytywaniem o stan psychiczny pacjenta. O tym, że w obliczu choroby stajemy się jak dzieci wymagające troski, opieki i poczucia bezpieczeństwa.
I o tym, że na STO chorych na nowotwór osób, które ma pod opieką Czarodziej, tylko DWIE wyrażają chęć pracy terapeutycznej.