Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

środa, 21 maja 2014

1.642. Smaczki

Jest cieplej. Przynajmniej odrobinę. Oczywiście mam na myśli temperaturę w naszych wynajmowanych czterech ścianach, bo na dworze prawie lato. Różnica jest na tyle duża, że w domu siedzę w wełnianych getrach i swetrze Męża, a kiedy wychodzę na zewnątrz najpierw jest mi chłodno, a dopiero po dłuższej chwili ciało przyzwyczaja się do gorąca.

Wczorajsze popołudnie było pełne chmur, wychodzącego zza nich słońca, grzmotów, piorunów i deszczu. Jako że Dyrektor Wykonawczy wrócił wcześniej z pracy stwierdziliśmy, iż mamy ochotę na wieczorny spacer. Jak się okazało, była to najkrótsza przechadzka, jaką kiedykolwiek odbyliśmy - dookoła bloku i z powrotem. Ledwo wyszłam z klatki, zaczęłam trząść się z zimna, a po chwili pojawiły się wielkie krople deszczu.

Weszliśmy do mieszkania, zrobiliśmy sobie kawę, zjedliśmy po naturalnym jogurcie na kolację i zajęliśmy się mocowaniem linki do suszenia prania na balkonie. Niby nic takiego, ale jak robimy takie rzeczy wspólnie, trzeba by nas nagrać, by potem boki zrywać ze śmiechu. I tak jest za każdym razem.

Tak było po wizycie kominiarza kiedy jedno mówi drugiemu jak ma przyczepić zdjętą kratkę wentylacyjną, a to drugie upiera się, by zrobić po swojemu, a koniec końców i tak wychodzi na to, że to pierwsze miało rację. Pierwsze, czyli ja, a drugie, czyli Mąż. Podobnie było z linką na balkonie, ale i z nią sobie poradziliśmy - nawet obeszło się bez kłótni.

Zapomniałam napisać, że sobotni wieczór i kawałek nocy mieliśmy pełen wrażeń. Jak już kiedyś wspominałam, prawie nie wiemy kto tu mieszka, ale prawda wychodzi na światło dzienne jak szydło z worka i stopniowo dowiadujemy się kto rezyduje w sąsiednich dziuplach.

Wracając do soboty - siedzieliśmy sobie i coś tam oglądaliśmy na laptopie, kiedy co rusz dobiegały do naszych uszu dość dziwne odgłosy. Niby damskie chichy śmichy, o które podejrzewałam mieszkającą nad nami kopcącą papierosy staruszkę o wyglądzie pokurczonego babochłopa. Myślałam, że odbywa się u niej jakaś impreza. Potem Dyrektor Wykonawczy stwierdził, że to chyba jednak nasz sąsiad z boku urządza sobie seksualne ekscesy z jakąś kobietą.

Przyznam, że nie czuję się komfortowo gdy słyszę jak ludzie zza ściany uprawiają seks, gdyż trąci mi to jakimś podglądactwem i podsłuchiwaniem - tyle, że w tym konkretnym przypadku totalnie niezamierzonym. Jednakże owe odgłosy były na tyle dające się we znaki i nietypowe, że Głos Rozsądku założył buty i pod osłoną ciemności (nie palił światła na klatce) poszedł na zwiad.

Nie było go dość długo, a kiedy wrócił zdradził w czym rzecz. Nie było żadnej imprezy u staruszki nad nami. Nie był to też nasz sąsiad z boku. Prawda była zgoła całkiem inna. W mieszkaniu pod nami był trójkącik, czyli dwie panie na jednego pana, a że ów mężczyzna jest głuchoniemy, to i dźwięki, które wydawał, były inne niż te, które dotychczas znałam.