Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

piątek, 23 maja 2014

1.644. Głos Rozsądku

Dobrze jest być żoną takiego Męża. Z wielu bardziej i mniej ważnych powodów. Jednym z nich jest głos rozsądku, który u Dyrektora Wykonawczego przeważa (stąd wzięła się jedna z jego blogowych ksywek). Nie żeby mnie go brakowało. Różnica między nami małżonkami polega na tym, że ja najpierw czuję i doświadczam, a dopiero potem myślę i analizuję. Znowu się więc uzupełniamy, co mnie cieszy, gdyż zawsze mogę (o ile oczywiście chcę) się czegoś nauczyć od Drugiej Połówki.

Słucham tego, co ma mi do powiedzenia Mąż. Czasem uważnie, nieraz niekoniecznie. Słucham, bo wiem (niejednokrotnie się już o tym przekonałam), że Dyrektor Wykonawczy jest świetnym obserwatorem i często widzi coś, na co ja nie zwracam początkowo uwagi, będąc w tym samym miejscu i czasie zbyt emocjonalnie zaabsorbowana kimś lub czymś.

Ta konkretna sprawa, którą mam na myśli, dotyczy nie kogo innego, jak pani Em. Trochę się zbierałam, by o tym napisać, gdyż chciałam sama ze sobą, w środku, pozałatwiać pewne kwestie i wątpliwości. 

Otóż bardzo dobrze się stało, że przed świętami odwiedziliśmy moją podopieczną w duecie i to aż trzy razy. Dzięki temu Głos Rozsądku i starsza pani mogli się wreszcie poznać, a ja dostałam solidną pracę domową (zadaną przez Męża) do odrobienia w samotności.

Kiedy zobaczyłam dość gwałtowną i niespodziewaną reakcję Dyrektora Wykonawczego na ciągłe telefony i SMS-y od pani Em w tamtym okresie, na początku posądzałam go wręcz o zazdrość. No bo co innego mogłam pomyśleć słysząc od kogoś, kto jest moim najlepszym przyjacielem takie słowa: "ona za bardzo chce ingerować w nasze życie", "okręciła sobie ciebie wokół małego palca", "tańczysz tak, jak ona ci zagra", "jesteś na każde jej skinienie", "ona tobą manipuluje, a ty się dajesz"?

Jako że ufam Głosowi Rozsądku i wiem, że jak już coś mówi (a do gadatliwych nie należy), przeważnie ma rację. W skrytości ducha zakodowałam sobie tamte zacytowane powyżej stwierdzenia Dyrektora Wykonawczego i gryzłam się z nimi jakiś czas.

Potem zaczęłam przyglądać się pani Em z pewnego emocjonalnego dystansu, który z trudem, bo z trudem, ale wypracowałam. I stety (albo niestety) wyszło, że Mąż się nie pomylił. Fakty są niezaprzeczalne, a dowody niezbite.

Kiedy po raz pierwszy zadzwoniłam do swojej podopiecznej, telefonicznie ustaliłyśmy konkretny dzień i godzinę, który nam obu pasował na cotygodniowe spotkania. Pani Em nie ma absolutnie żadnych dodatkowych zajęć w DPS. Poza wyznaczonymi porami posiłków. Nikt jej nie odwiedza, ona do nikogo nie chodzi. Jest więc dyspozycyjna.

Niebawem moja podopieczna zmieniła godzinę wizyty na późniejszą. W porządku. Niedługo potem chciała, żebym przychodziła w inny dzień. Nie do końca mi to pasowało, ale zgodziłam się. W tym tygodniu zadzwoniła z pytaniem, czy nie mogłabym zamiast po śniadaniu, odwiedzać jej po obiedzie, bo jest za gorąco w pokoju, w którym mieszka ze współlokatorką. Kiedy grzecznie (i chyba po raz pierwszy) odmówiłam, żachnęła się i powiedziała: "no cóż, skoro masz inne plany w takim razie spotkamy się w przyszłym tygodniu". Przyznam, że poczułam się jakby ona robiła mi łaskę...

A potem przypomniały mi się słowa Męża o próbach manipulacji i wreszcie do mnie dotarło, że starsza pani jest miła i grzeczna do momentu, kiedy inni spełniają jej zachcianki i prośby, dostosowując się do niej. 

Przed oczami wciąż mam też scenę, której byłam niemym świadkiem podczas ostatniej wizyty u pani Em. Naszą wspólną pogawędkę przerwało wejście drugiej mieszkającej w tym samym pokoju kobiety, która chciała wziąć sobie jakieś rzeczy do ubrania, a że trochę wolno jej szło, moja podopieczna podniesionym głosem nakazała jej wyjść z pokoju i zostawić nas same. A przecież to był też i jej pokój, więc miała prawo tam przebywać. Próbowałam potem uświadomić ten fakt pani Em, ale nie chciała mnie słuchać. Stwierdziła jedynie: "zobacz z jakimi prostakami przyszło mi tu żyć".

Gorzka to była dla mnie pigułka do przełknięcia. Pełna pogardy dla pensjonariuszy tamtego DPS, gdyż starsza pani zaczęła opowiadać historie o innych współmieszkańcach, stawiając ich w bardzo niekorzystnym świetle. Okazało się, że nikt jej tam nie pasuje; z nikim nie może porozmawiać i z nikim nie chce mieć do czynienia, a wszystkich musi znosić.

Nie wchodząc w historię życia pani Em napiszę tylko, że znalazła się w tamtym DPS z własnej i nieprzymuszonej woli. Nikt jej do tego nie zmuszał, nikt jej nie kazał, nikt jej znikąd nie wyrzucał i nikt nie czyhał na jej dobytek. Sama, świadomie i dobrowolnie, podjęła taką, a nie inną decyzję. 

Podejrzewam, że gdzieś tam w głębi ducha tego żałuje, a jedynymi oznakami takiego stanu rzeczy jest narastająca w niej frustracja, złość i agresja skierowana na tych Bogu ducha winnych ludzi, z którymi zetknął ją los w domu pomocy.

Nadal będę odwiedzać panią Em. To się nie zmieni. Zmianie ulega jedynie moje do niej podejście - na bardziej zdystansowane, mniej emocjonalne i z pewnością już nie takie samo jak na początku naszej znajomości. Wszystko po to, by chronić siebie przed próbami manipulacji ze strony starszej pani.

I pomyśleć, że gdyby nie Mąż, byłabym dalej tak ufna, naiwna i łatwowierna jak małe dziecko...