Zaczęły się upały, więc logiczne, że do mnie jak bumerang powróciła migrena. Drugi dzień z rzędu funkcjonuję od jednej dawki medykamentu do drugiej. Z krótkimi przerwami na przycichnięcie bólu, bo o jego całkowitym zaniku mogę tylko pomarzyć. W najgorszych momentach mam wrażenie, że ktoś wypycha mi od środka lewe oko, gdyż tym razem zaatakowało mi właśnie lewą część twarzy.
Przed południem pojechaliśmy z Mężem do mojej rodzicielki. Z życzeniami na Dzień Matki, z prezentem i z bukiecikiem konwalii, które Dyrektor Wykonawczy kupił prawie bladym świtem w drodze ze sklepu do domu. Ja w tym samym czasie oczywiście leżałam i czekałam aż ból trochę zelżeje, by potem zwlec się z łóżka i wsiąść do autobusu.
Po powrocie z rodzinnego domu zjedliśmy obiad i poszliśmy spać. Dokładnie tak - spać, czyli naprawdę musiało być ze mną niedobrze, gdyż normalnie w ciągu dnia się nie kładę, a o spaniu w ogóle nie może być mowy - chyba że jestem albo bardzo zmęczona, albo bardzo źle się czuję.
Na szczęście (i to jest ogromny plus) w naszej wynajętej kawalerce nie jest wcale gorąco. Maksymalnie temperatura dochodzi do 25 stopni, a ja późnym popołudniem zakładam skarpetki, bo jest mi zimno w stopy. Kiedy jestem na zewnątrz, na samą myśl o przekroczeniu progu mieszkania, robi mi się chłodniej.