Mniej więcej co jakieś trzy (rzadziej cztery) tygodnie robię za domową (i darmową) fryzjerkę obcinając Męża maszynką. Co jak co, ale włosy i paznokcie rosną nam obojgu w zastraszającym wręcz tempie.
Kiedy poznałam Dyrektora Wykonawczego chadzał on do pewnego osiedlowego zakładu, gdzie urzędowała Zocha Cycocha (nazywana tak przez swoich klientów płci męskiej) z powodu "dużych niebieskich oczu", na które panowie lubili sobie popatrzeć, gdyż ich właścicielka gustowała w bluzkach z głębokimi dekoltami.
Dzisiaj rano był dzień "strzyżenia owcy". Tak właśnie Głos Rozsądku nazywa moją działalność twórczą, bo czasem nie mam do niej tak zwanej melodii, a poza tym robię to bardziej na czuja, gdyż najzwyczajniej w świecie z bliska nie widzę ostro i wyraźnie, co ma szansę się niebawem zmienić, gdyż matka w ramach prezentu na Dzień Dziecka dała mi pieniądze na zakup przepisanych okularów.
Obcinam Męża raz po razie, staram się, żeby było równo, ale jakoś ręka mi poleciała i przycięłam go w ucho. Krew się na szczęście nie polała, lecz Dyrektor Wykonawczy okazał werbalnie swoje niezadowolenie.
- Założyłaś okulary?
- A po co? Przecież i tak nic w nich nie widzę.
- Tak jak mnie obcinasz?
- Na czuja.
- Przypominam ci, że nie jestem owcą.
- Czy to moja wina, że mam problemy ze wzrokiem?
- Zobaczysz, że następnym razem pójdę do Zochy Cycochy.
- O nie! Jeszcze by tego brakowało!
- Jak nie chcesz, żebym poszedł do Zochy Cycochy, to pójdę do Tereski Deski.
- Następnym razem to ja już będę miała okulary, a jeśli chodzi o ścisłość, to biust też mam niczego sobie.